Zamieszanie wokół Wielkiego O.
Trudno zrozumieć, dlaczego wokół jednej z najprzyjemniejszych sfer naszego życia narosło tak wiele nieporozumień i uprzedzeń. Z dziwnym uporem trwamy w gąszczu półprawd i fałszów, które uniemożliwiają nam radosne przeżywanie intymności we dwoje.
Nasze wyobrażenia o erotyce i seksualności ukształtowały głównie książki i filmy, w których nie brak scen pełnych najwyższego napięcia. Mężczyzna władczym gestem przygarnia kobietę do siebie, wpijając się w jej usta. Ona odwzajemnia uścisk, jej oddech przyspiesza, ciało rozpłomienia się nadchodzącym podnieceniem. Po chwili oboje w spazmach mkną w stronę orgazmu, rzecz jasna równoczesnego, by po chwili opaść na poduszki w błogim oczekiwaniu na raz następny. Tuż przed finałem ona wije się i krzyczy z rozkoszy. Tuż po finale on jest gotów do błyskotliwej rozmowy, najlepiej o ich wspólnej przyszłości.
Dajemy się uwieść zwodniczej sile takich chwil. A tymczasem w prawdziwym świecie orgazm wcale nie musi być pełen fajerwerków, nie zawsze towarzyszą mu okrzyki i spazmy, a po finale miejsce miłosnych wyznań zajmuje często prozaiczna drzemka. I nic w tym złego. O ile nie traktujemy tego rozminięcia się z filmową fikcją jak porażki.
W stronę szczytu
Męska droga do orgazmu jest dość prosta, a większość panów podąża nią szybko i bez komplikacji. Choć wbrew powszechnym sądom wytrysk wcale nie musi oznaczać orgazmu, najczęściej jednak męskiej ejakulacji towarzyszy seksualna satysfakcja. Z kobietami jest nieco trudniej. Wprawdzie na kobiecej ścieżce też jest pewien zestaw dość skutecznych bodźców, jednak każdą kobietę na seksualne doznania otwiera nieco inna ich kombinacja. Co gorsza, wiele pań zdaje się nie dostrzegać swojej indywidualności i z uporem szuka ścieżki uniwersalnej, coraz głębiej brnąc w sferę mitów i złudzeń, które prowadzą na manowce.
Pierwszą przeszkodą, którą stawiamy sobie na drodze do spełnienia, jest przekonanie, iż orgazm musi przypominać wybuch wulkanu i pokaz fajerwerków, najlepiej jednocześnie. Skupianie się na potencjalnych erupcjach sprawia, że umyka prawdziwe przeżycie, to kilkusekundowe wszechogarniające ciepło i radość, które potrafią unosić. Poza tym przyjemnością jest nie tylko osiąganie szczytu, lecz cała droga ku niemu. Najpierw pojawia się podniecenie, dochodzi do pierwszych zmian fizycznych i psychicznych. Kobieta nabiera ochoty na ciąg dalszy, jej ciało odpowiada przyspieszonym oddechem, zwiększoną pracą mięśni, przyjemnym mrowieniem w strategicznych strefach. Pocałunki stają się głębsze, pieszczoty intensywniejsze. Podniecenie zmienia się w stan gotowości seksualnej. Szczyt zaczyna majaczyć na horyzoncie, a droga staje się szersza. Czas pożegnać kokietujące muśnięcia i zwiadowcze wyprawy w okolice stref erogennych, teraz zaczyna się seksualny konkret. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, zgrają się rytmy i oddechy, prawdopodobnie lada moment szczyt zostanie zdobyty. Ale nawet jeśli nie dojdzie do Wielkiego O., sama wędrówka w jego stronę jest warta powtarzania.
G i spółka
O istnieniu punktu G słyszał chyba każdy, choć wiele osób wkłada informacje o nim między bajki. Dzieje się tak zapewne dlatego, że ów słynny punkt wykazuje się pewną niekonsekwencją w swojej wrażliwości i niektóre kobiety nie doświadczają jego tajemnej mocy. Znajduje się na przedniej ścianie pochwy, kilka centymetrów od wejścia. Można go wyczuć palcem, gdyż jest to nieco szorstka, chropowata powierzchnia, odróżniająca się od gładkich ścian pochwy. Jednak dopiero w stanie pobudzenia seksualnego naprawdę daje o sobie znać. Przyjemność płynąca z podrażniania go podczas penetracji jest mniej intensywna niż ta, której zaznaje kobieta podczas stymulowania łechtaczki; jest to raczej wewnętrzne ciepło rozpływające się po ciele. Niektóre pozycje podczas współżycia sprzyjają pobudzaniu punktu G, należy do nich m.in. pozycja na jeźdźca oraz od tyłu.
Poszukiwacze stref erogennych odkryli, że ciało kobiety pełne jest niezwykle wrażliwych obszarów i z wielką radością do punktu G dołączyli także punkt A oraz punkt U. Pierwszy z nich również znajduje się w pochwie, skrywa się między punktem G a szyjką macicy. Można go wyczuć palcem, ale najlepiej służą mu pozycje, podczas których dochodzi do głębokiej stymulacji przedniej ściany pochwy, czyli np. na jeźdźca tyłem. Z kolei punkt U jest niewielkim obszarem wokół ujścia cewki moczowej i wykazuje dużą wrażliwość na dotyk, dlatego rozkwita podczas pieszczot poprzedzających sam akt seksualny, ale można go też stymulować w trakcie współżycia.
Ł jak królowa
Królową kobiecego orgazmu jest bezdyskusyjnie łechtaczka. Można się na nią obrażać i z uporem godnym lepszej sprawy poszukiwać źródeł silniejszych doznań, ale to ona sprawia, że zdobywanie szczytu jest tak miłe. Wiele osób próbuje ją dyskredytować, twierdząc, że prawdziwą wartość ma tylko orgazm pochwowy. To mit, który próbuje się obalać od kilkudziesięciu lat, ale wciąż ma on swoich wyznawców. A skoro mowa o rozmaitych zafałszowaniach, to czas raz na zawsze pożegnać się z opinią, iż łechtaczka to taki malutki guziczek, którym można włączyć rozkosz. Porównanie stylowe, ale prawdziwe tylko w części. Rzeczywiście można się z nią wspiąć na szczyt, ale na pewno nie jest ona malutkim guziczkiem. To całkiem rozbudowany organ, który w fazie największego pobudzenia może osiągać rozmiar nawet do kilkunastu centymetrów. Nie na darmo porównuje się go do penisa, który w odpowiednich momentach wzbiera na sile i wielkości. Nawet budowa łechtaczki kryje parę podobieństw. Składa się ona z żołędzi, trzonu i fałdu skóry, zwanego napletkiem łechtaczki, a także dwóch wewnętrznych odnóg, które łukowato odchodzą w kierunku pochwy. W fazie narastającego podniecenia żołądź łechtaczki wykazuje ogromną wrażliwość na dotyk i nic w tym dziwnego, wziąwszy pod uwagę, że znajduje się na niej kilka tysięcy zakończeń nerwowych. Przyjemność płynąca z jej pobudzania może być gwałtowna i nietrudna do osiągnięcia. Może być wstępem do dalszego ciągu bądź radością samą w sobie.
Razem, ale niejednocześnie
Kolejną przeszkodą, którą raz na zawsze należałoby odstawić na bocznicę, jest przekonanie, że satysfakcjonujący może być tylko orgazm jednoczesny. Filmowi kochankowie zawsze dochodzą w tym momencie, wypełniając przestrzeń jednoczesnym spazmem rozkoszy. Finiszowanie jest sztuką samotną; te sekundy, gdy drżące ciało wypełnia się wszechogarniającym ciepłem, nie potrzebują idealnej synchronizacji z drugą osobą. Istotne nie jest to, czy w tym samym oddechu, ale czy w ogóle. Kiedy kobieta dochodzi odrobinę wcześniej, partner bez trudu sekundy później także dotrze na swój szczyt. I każde z nich, właśnie dzięki drobnemu przesunięciu, będzie mogło obserwować bliską sobie osobę w stanie najwyższej rozkoszy. Świadomość, że jest się sprawcą takiego uniesienia - bezcenna.
Rozpieszczaj ciało, nie kompleksy!
Aby kobieta mogła naprawdę doświadczyć rozkoszy, musi być gotowa zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jeśli nie tkwi w sieci fałszywych przekonań, umie zostawić za progiem sypialni codzienne sprawy i ma dobry kontakt ze swoim ciałem, to jej wędrówka na szczyt ma znacznie większe szanse na zakończenie się sukcesem. Aby ułatwić sobie to zadanie, warto szukać własnych sposobów na odstresowanie i zwiększenie doznań. Jednym z nich jest głęboka i odpowiednio przeprowadzona relaksacja.