Postautor: shaman » 31 mar 2012, 13:38
Bozia Ewolucja nas tak sprytnie zrobiła, że piękno znaczy dla nas co innego w zależności od kontekstu, głównie związanego z wiekiem (= z doświadczeniami).
Za przedszkolaka przecież cipki są dziwactwem, choć seksualność już się budzi, bo cycki są spoko. Potem liczy się buzia i śliczne włoski, które po maturze ustępują miejsca anorektycznej figurze. Jak nas anorektyczka rzuci lub zorientujemy się że anorektyczki są głupie, do piękna zaczynamy potrzebować oleju w głowie przyczepionej do atrakcyjnego ciała. I to z czasem się zmienia, na rzecz głowy bardziej niż ciała, bo dźgać rycerzykiem pustaka można raz po raz, ale nie latami bo nerwicy człowiek dostanie. A na końcu i tak ideałem piękna jest ta, której każde słowo, gest i anegdotka zachwyca, o ile jest wciąż nienagannie zadbana i potrafi coś, czego przez całą seks-karierę nie zaznaliśmy.
Morały z tego dwa:
1) - żeby być pięknym po 40 / 45 / 47,5 / 50 trzeba się dużo ciupciać przed 40
2) żeby dostrzegać piękno po 40, trzeba się dużo ciupciać przed 40.
Co można sprowadzić do krótszej życiowej prawdy - życie jest piękne jeśli dużo się ciupciasz.