pani_minister pisze:tank girl pisze:Chodzi o umiejętność dzielenia zamkniętej przestrzeni z drugim człowiekiem
I dlatego przestrzeń powinna być duuuża. Idealny układ to dwa mieszkania na jednym piętrze - tudzież dwa połączone domy, jak u Fridy

Tym niemniej wydaje mi się, że to bardziej kwestia nastawienia, a nie nabytych (lub zapomnianych) umiejętności współżycia w ograniczonej przestrzeni. Znam ludzi, którzy mieszkali bezproblemowo lat parę w akademikach, z obcymi ludźmi na ograniczonej przestrzeni 10 metrów kwadratowych - a w chwili, gdy tę samą przestrzeń zaczynali dzielić ze swoją połówką awantury o te głupie brudne skarpetki potrafiły psuć związek. Bo współlokatora pozbyć się jest stosunkowo trudno - a partnerowi (teoretycznie) można w każdej chwili powiedzieć, że to koniec i położyć w ten sposób kres niesnaskom. Może jakby podchodzić to tych ukochanych połówek w podobny sposób, jak do obcych, szanse na przetrwanie związku byłyby większe?
O, bardzo ciekawy wniosek

Faktycznie chyba coś w tym jest. Wielu ludziom pobłażliwość dla obcych przychodzi łatwiej niż dla bliskich. Różnie bywa. No i na pewno istotny jest tu czynnik o którym wspomniałaś - komplikacje związane z uwolnieniem się od współlokatora. Chociaż, to też nie jest reguła. Ot, np. zjawisko skakania sobie do oczu załogantów podczas regat dookoła świata. Problem jest na tyle poważny, że z każdą załogą pływa ponoć profesjonalny psycholog

pani_minister pisze:tank girl pisze:Zbyt długa samotność bowiem uniemożliwia podobno przestawienie się z powrotem do trybu życia nie w pojedynkę.
Jestem żywym dowodem, że nie zawsze musi być to prawdą

Chodziło chyba raczej o samotność naprawdę zaawansowaną, czyli nie tyle singlostwo, a prawie całkowity brak bliskiego kontaktu z innymi ludźmi, czyli stan, który bardzo często ma miejsce w przypadku emerytów m.in.
Samotne sypianie to pierwszy z poziomów samotności. Ale można też nie mieć rodziny, przyjaciół, ani znajomych. Sądzę, że o coś takiego mogło chodzić, ale pewna na 100% nie jestem.
Faktem jest natomiast, że długotrwałe odosobnienie, tj. przebywanie tylko ze sobą, bez kontaktu ze światem zewnętrznym, bardzo zmienia człowieka. I tutaj wspomniany już przykład badaczki, która zamknąwszy się, w jaskiniach jakichś, bodajże, nie była w stanie funkcjonować wśród ludzi po powrocie.
Przyznam, że sama także pokusiłam się kiedyś o experyment i spędziłam samotnie na działce ok. dwóch tygodni. W przestrzeni paru kilometrów nie było żywej duszy. Do tego oczywiście żadnego telewizora na wyposażeniu domku. Tylko ja i przyroda w postaci lasu i małej rzeczki, a do tego sporo książek i innych materiałów naukowych.
Powiem Wam, że nawet tych kilkanaście dni dało odczuwalne efekty. Po paru dobach, człowiek zaczyna się wyciszać. Potem jego ruchy stają się oszczędniejsze, a zmysły bardzo wyostrzają. Zapewne reakcje są w dużym stopniu indywidualne, ale zastanawiam się jak daleko by ów proces zaszedł gdybym nie miała radia, bo w okresach, gdy go celowo nie włączałam, poczucie wyciszenia i dojmującej głębi nasilało się....
Podsumowując; byłabym ostrożna przy formułowaniu ostatecznych opinii w kwestii tego, że samotność i odosobnienie na umysł ludzki wpływu nie mają

tank girl pisze:Bodajże w którymś numerze Charakterów (z ostatnich 15-20 miesięcy). Z artykułu wynikało, że żyjąc samotnie człowiek dziczeje, i że po przekroczeniu pewnych granic, stan owego zdziczenia staje się nieodwracalny.
czero pisze: To fakt, to się cholernie uzewnętrznia.
A i owszem. Ciekawe, czy są jakieś cechy charakterystyczne tego stanu. Stosownych opracowań zapewne nie brakuje. Może warto byłoby dotrzeć do nich.
Marissa pisze:Czyli co? 2-3 lata samotności i już się nikogo nie znajdzie? To śmieszne. Ale jeśli ktoś mi wskaże naukowe badania to się przekonam że ma rację, inaczej śmiem w to wątpić.
Znajdzie się, ale stworzenie satysfakcjonującej relacji z tym kimś może być trudne albo niemożliwe.
PFC pisze:można zbudować sobie perfekcyjny mur wokól siebie, nawet wtedy, gdy codziennie ma się kontakt z dziesiątkami osób, gdy jest się miłym, wesołym, itp...
soulvibrates pisze:Znam wiele takich osob,super ludzie,mili ,uprzejmi, weseli ,ludzie ich lubia ,ale jest cos co nie pozwala sie do nich zblizyc sami sie odgradzaja od blizszych kontaktow,sami chyba nie wiedza ile na tym traca,chociaz to moze byc tez ich swiadomy wybor.Nie wiem ,ciezko wniknac w umysl i sposob myslenia takich ludzi.
Oj, tak

jbg pisze:Osoby miłe i wesołe, a jednak bez przyjaciół. Ciekawe z czego to wynika: z niechęci danej osoby do utrzymywania kontaktów, czy raczej z braku chęci innych osób.
Ja bym powiedziała, że czasem z niechęci danej osoby do kontaktowania się innymi, a czasem z braku chęci innych do kontaktów z tą osobą. Czasem zaś też pewnie z jednego i drugiego

Miltonia pisze:Zycie w pojedynke nie oznacza samotnosci. Samotnosc to bardziej stan umyslu. Nasze relacje z przyjaciolmi, rodzina moga, na ten czas bezzwiazkowy, byc pewnego rodzaju zastepstwem, ciwczeniem relacji. Wtedy czlowiek nie ma jak zdziczec.
Ma, ale na pewno jest mu trudniej
Problem zaczyna sie wtedy, kiedy w ogoole nie mamy umiejetnosci tworzenia prawidlowych relacji.
Zgadzam się. Ale ocena tego, co to znaczy "prawidłowa relacja" to temat rzeka i materiał na oddzielną dyskusję

Nie ma takiej mozliwosci, zeby ludzie potrafiacy tworzyc relacje, byli dlugotrwale samotni, tzn bez partnera. I zadne czekanie na odpowiednia osobe nie pomoze. Bo ile mozna tylko czekac? 5-10 lat?
Wydaje mi się, że to nie tyle kwestia braku umiejętności, tylko braku gotowości na kompromis w sferze uczuć. Wiele osób woli być singlem niż pakować się w związek z rozsądku z kimś, kto nie spełnia ich wymagań, ot po prostu, byle kogoś mieć. Kogokolwiek. Wielu wybiera tzw. samotność zamiast tego.
Chyba ze przez ten czas cos sie ze soba robi i uczy, przygotowuje do zwiazku. Wtedy jest szansa.
Na tym właśnie m.in. polega atrakcyjność bycia singlem. Jest duuużo czasu na wszechstronny rozwój
