Postautor: Y » 29 lis 2006, 12:21
Czuję się prawie zlinczowany, opowiem Wam porąbaną historię. Jestem po 30-tce od wielu lat żonaty z dwójką dzieci. Odkąd poznałem żonę ze swoją przyjaciółką (nie mylić z kochanką) zaczęły być nierozłączne - wszędzie razem. Przyjaciółka się ode mnie odsunęła, nie mówiąc dlaczego.
Moja żona zaczęła wpadać w panikę. Coraz bardziej angażując się w sprawę rozwodową mojego przyjaciela i jego żony. Pytałem, dlaczego się wtrąca, a ona na to, że jest do tego zmuszana. Po pewnym czasie ze łzami w oczach wyjawiła mi, że przespała się z moim przyjacielem. Wybaczyłem jej z miejsca, roześmiałem się i powiedziałem, że to ludzka rzecz, że nie musimy już wracać do tematu.
Minął dłuższy okres czasu... Spotkałem się z tym przyjacielem (po latach) na piwie. Zadzwoniła przyjaciółka. Wyjątkowy zbieg okoliczności. Powiedziałem, że się może przyłączyć. Spotkaliśmy się w trójkę - i nagle szok. Oto czego się dowiedziałem od przyjaciółki:
1. że jestem jakąś bestią, która wykorzystuje seksualnie swoją żonę,
2. że nic nie robię
3. że ją notorycznie zdradzam, ze wszystkim co się rusza
4. że moja żona mnie zdradza
Słowa przyjaciółki były dla mnie takim szokiem, że z miejsca stanęły mi łzy w oczach. Coś mnie podkusiło, żeby zapytać przyjaciela - ile razy spałeś z moją żoną? Odpowiedź: "nie liczyłem". Przy okazji dowiedziałem się, że ich sprawa rozwodowa jest między innymi z powodu mojej żony, która uczyła żonę przyjaciela jak ukrywać romanse. Dowiedziałem się też, że jedno z moich dzieci być może nie jest moje, tylko tego mojego przyjaciela.
Przyszedłem tym razem naprawdę wściekły do domu i powiedziałem, że albo mi opowie wszystko ze szczegółami, albo od razu koniec z nami. Moja żona przez godzinę sondowała mnie, co wiem, aż w końcu powiedziała: "tak, miałam romans z X", gdzie X, to zupełnie inny facet, z którym tak się złożyło, że spotkałem w tym samym tygodniu.
Poczułem się zupełnie rozłożony na łopatki. Całe moje życie było jakąś bajką, żyliśmy chyba z żoną w zupełnie innych światach. Rok trwało, zanim zrozumiałem, że moja żona nigdy mnie nie kochała, bo gdyby kochała to nie myślałaby w ten sposób o mnie.
Kilka razy podchodziłem do tematu zakończenia związku ze swoją żoną, że nie pasujemy do siebie, że mamy różne potrzeby, różne wizje świata i tak dalej, ale ona wtedy wpadała w płacz i ciągle powtarzała, że mam ją za jakiegoś potwora. Tłumaczyłem wielokrotnie, że jej zdrady musiały z czegoś wynikać, że nie chodzi o sam fakt oszustwa, że dawno jej wybaczyłem. Chodzi tylko o to, że ma inne potrzeby niż ja, że ani ja jej, ani ona mnie nie znała przez tyle lat, że skoro nie było zaufania ani dobrego seksu między nami to jak mogłoby się nagle pojawić.
Kilka razy proponowałem, żebyśmy przeszli na przyjaźń. Takie rozmowy kończyły się jej płaczem. W końcu zrozumiałem, że mam dwójkę dzieci (nawet jeżeli są nie moje) i że one są najważniejsze. Nie mogę ich zostawić i muszę tak urządzić sobie życie, aby one na tym nie straciły.
Stąd mój wybór, który dobrze mi służy.