O miłości

Nie znamy się. Wy o mnie nic nie wiecie i ja o was nic nie wiem. Może to i lepiej. Inaczej nigdy bym tego nie napisał. A o czym to będzie? O miłości. I jej smutnym końcu. Oklepany temat? Być może.

Tylko, że mam nadzieję... malutką... na dobrą radę od was. Sam już nie bardzo wiem co jeszcze można zrobić. Macie jeszcze ochotę czytać to dalej?

Kłopoty w kontaktach z dziewczynami miałem od zawsze. Najczęściej było to po kilka spotkań i tyle. Sami chyba zresztą wiecie jak to jest. Nie chodzę na dyskoteki i poznanie kogoś wartościowego było trudne. Kiedy już straciłem nadzieję pojawił się w moim życiu internet. Hm..., przekonania do niego nie miałem ani trochę. Ale co szkodziło mi spróbować i w ten sposób? Pominę te wszystkie nieudane spotkania jakie i tu były. Na sam koniec trafiła się jednak jedna dziewczyna. Z czasem zaczęliśmy coraz więcej do siebie pisać i coraz bardziej szczere listy to były. A potem zaczęły się rozmowy przez telefon. Co ja wam tu będę długo... Już wtedy się zakochałem w niej. W tych listach i głosie... I teraz wiem, że ona też... W końcu spotkaliśmy się. Mieszkamy kawałek od siebie (jakieś 100km). Ale to przecież żadna odległość. Czas szybko mijał kiedy do niej jechałem. Już pierwsze spotkanie było świetne. A następne jeszcze lepsze. I było cudownie. Nie zawsze było dobrze. Czasami sprzeczaliśmy się, czasami przeze mnie płakała... Ale zawsze potrafiliśmy się z powrotem dogadać. Były wspólne wypady poza miasto i długie rozmowy. Były też spacery nad wodą i ławka w parku... Dobrze nam było ze sobą i nigdy się nie nudziliśmy. Tylko, że jej zawsze brakowało pewności czy to jest "to" na co czekała całe życie. Jednak czy można mieć taką pewność? Wystarczało mi to co miałem. Kochałem ją... Mimo, że nigdy jej tego nie powiedziałem. Może to i źle. Może powinienem. No ale stało się.

Była bardzo ambitna. Co chwila nowe wyzwania i udzielanie się społecznie. Ale zaczęło być tego coraz więcej. Po pewnym czasie poczułem się tylko dodatkiem do jej życia. Upychanym w wolne chwile. Zaczęliśmy się rzadziej spotykać. Brakowało jej czasu. Rozmawialiśmy na ten temat i nic to nie dało. Zależało jej na mnie, ale z kariery też nie chciała rezygnować. Wytrzymałem tak jeszcze jakiś czas. Jeszcze próbowałem coś z tym zrobić. Trudne to było. Wspierałem ją w czym mogłem. Odwiedzałem gdy chorowała. I nic. W końcu z nią zerwałem. Nie wytrzymałem. Po paru tygodniach bez spotkania miałem dość. Zrobiłem to w miarę delikatnie. Tak mi się zdawało. Tylko, że przez telefon... Nie zatrzymywała mnie. Nie próbowała tego zmienić. Choć bardzo na to liczyłem. Płakała... Z przyjaźni nigdy nie zrezygnowaliśmy. Wciąż do siebie dzwonimy. Może tylko coraz rzadziej... Wiem, że po czymś takim nie powinno się wogóle kontaktów utrzymywać. Łatwiej byłoby zapomnieć. Ułożyć sobie życie. I na nowo spróbować. Z kimś innym...

Niedawno minęło jakieś dwa miesiące od rozstania. To nie tak długo. Wciąż nie mogę o niej zapomnieć. Pamiętam jej śmiech i bliskość, kiedy szła przytulona tuż obok. Brakuje mi jej... Próbowałem spotykać się z innymi dziewczynami. Że może to coś zmieni. Że jednak choć trochę zapomnę... Ale to nie jest rozwiązanie. W ten sposób niczego nie zmienię. Prawda..., trafiła się jedna dziewczyna ostatnio. Młodsza troszeczkę. Po tym jak patrzy, myślę, że zakochała się we mnie. Pewnie więc dziwicie się o co mi teraz chodzi. Młoda, fajna dziewczyna na dodatek zakochana. Czego więcej można chcieć? Ale ja, jak na razie nic do niej nie czuję... Spotykamy się i jest fajnie. Ale to nie jest to... Chciałem być wobec niej w porządku. Pojechałem do byłej dziewczyny wyjaśnić sytuację. I porozmawiać w cztery oczy. I wiecie co? Serduszko znów mocno zapukało gdy ją ujrzałem... I miałem nadzieję, że znowu będzie wszystko ok. Głupiec ze mnie, no nie? Wieczór był cudowny. Spędziliśmy go na rozmowie. W jej życiu wiele się zmieniło. Stara hierarchia wartości rozpadła się w proch. A nowej nie ma. Żyje z dnia na dzień tylko po to aby żyć. I czuje pustkę i bezsens tego wszystkiego. Dlaczego tak jest? I co się stało? Nie powiedziała mi. Zaczęła się coraz więcej modlić. Więc domyślam się, że to musi być coś bardzo ważnego. I chciałbym jej pomóc. A nie mogę. Najważniejsze jednak jest to, że nie mówi, że między nami nic nigdy już nie będzie. Ale też twierdzi, że ona szczęścia mi nie da...

Jestem chłopakiem. Dla mnie to nie ma większego sensu. Nie rozumiem tego... Sam już nie wiem czego teraz oczekuję. Kiedy zaczynałem to pisać miałem właśnie nadzieję na małą radę od was. A teraz? Teraz czuję ulgę, że to z siebie wyrzuciłem. Jeszcze masa trudnych pytań plącze mi się po głowie. I ani jednej łatwej odpowiedzi na nie... Wiem jednak, że nie mnie pierwszego to spotkało. I że sam sobie z tym będę musiał poradzić. Jeszcze nie wiem co zrobię. Może spróbuję powalczyć o byłą dziewczynę. Byłoby miło gdyby jakiś happy end nastąpił. Ale to już raczej nierealne... A jeśli....?

Spróbuje sobie życie na nowo ułożyć. Jeszcze raz zaryzykować. Zaufać komuś. Zakochać się jeszcze raz... Może tym razem wszystko się ułoży. Tylko, czy to jest jeszcze możliwe...? I raczej nie będzie to ta dziewczyna z którą się teraz spotykam. Nie wiem jeszcze jak jej to powiedzieć... Jeśli udało się wam dotrzeć do tego miejsca to jestem pełen podziwu. A jeśli jeszcze udało się wam coś z tego zrozumieć... I wreszcie na sam koniec... Gdyby ktoś bardzo chciał wyśmiać to co napisałem czy jakoś skomentować to piszcie na adres gryf261@interia.pl. Nie oczekuję wielu e-maili. Ale jeśli ktoś będzie miał jednak ochotę... Zapraszam.

Trzymajcie się cieplutko bo pogoda za oknem jest do niczego... Choć cały czas obiecują jej poprawę... :)

Autor: Piotrek

Pozostałe opowiadania:

Pokrewne artykuły