Powtarzałam cały czas "w pewnych granicach". Tj, nie głoszę pełnej akceptacji dla nadwagi, jak i nie głoszę akceptacji dla anoreksji. Nie rzucajcie we mnie oboje przykłądami skrajnej nadwagi, bo nie o takiej akceptacji tutaj mówię.
Mówię o normalnych ludziach, którzy nagle postanawiają dążyć do wyimaginowanego ideału piękna. Mówiąc o normalności, po raz kolejny, nie mówię o statystycznej normalności, bo ta często jest zachwiana, w różne strony.
A zresztą, co ja będę się produkować. Próbuję Wam wytłumaczyć o co mi chodzi, a Wy (oboje) wyskakujecie z przykładami osób z nadwagą (ciekawe, że wspominacie o nadwadze, ale już o anoreksji nie). Czuję się, jakbym musiała tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem.
Mi po prostu szkoda życia na diety, dla samego dietowania. Plus, uważam że diety na zdrowym organiźmie, wyprowadzają ten organizm z naturalnego balansu - ergo, w pewnym momencie trzeba być na diecie już do końca życia. Wolę odżywiać się normalnie, w tym nie odmawiać sobie drobnych przyjemności. Wolę aktywność fizyczną dla radosnych endorfin. a nie liczenie spalonych kalorii. I w ogóle, radochę z życia, nawet jeśli nie wyglądam jak modelka z cosmo. I chociaż słodyczy generalnie nie lubię, to właśnie mnie naszła ochota na czekoladkę, więc sobie radośnie ją spałaszuję, nie przejmując się tym ile tłuszczu, cukrów i nie wiadomo czego jeszcze w sobie ta czekoladka ma
Zaczełam od pisania, jak to strasznie brzmi, w odpowiedzi na Wasze wyliczanki. Raczej z waszych wypowiedzi radość nie tryskała
No ale co was kręci
I BTW, aż czuję, że muszę to napisać. Nie, nie mam nadwagi