Mysiorek pisze:Jak wychodzą Wam te plany "jutrzejsze"? Na ile jesteśmy w stanie pokierować przebiegiem wydarzeń, że plan wypełniamy? Że dzieje się to co chcemy? Na ile jesteśmy w stanie wpływać na przyszłość?
Wiadomo, że bardzo dużo rzeczy wydarza się przypadkiem. I często nas to zniechęca, bo doswiadczanie braku wpływu na własne życie działa przecież cholernie demotywująco. Ważne jest nie by realizować założenia, ale by realizować postawione cele. Tak jak dla Syzyfa bezsensowna praca była okrutną karą, tak - przez analogię - wydaje mi się, że nie ma wiele lepszych stanów ducha niż ten, który osiągamy realizując cel poprzez pracę. Zakochanie, upojenie, faza narkotykowa - to wszystko są działania chemiczne. Tu chodzi o coś więcej. O poczucie, że przynajmniej w części mogę być producentem, scenarzystą i reżyserem tego, co następnie ogladnę na wielkim ekranie swojego wzroku.
Pamiętam mój egzamin wstępny na studia poprzedzony całoroczną, wytężoną pracą. Cotygodniowe przedzieranie się przez kolejną porcję materiału. Fakty, daty dzienne, bitwy, terminy, życiorysy, szczegóły różnych traktatów i konstytucji. Pamiętam, że gdy poznałem moje wysokie miejsce na liście przyjetych byłem po prostu niewypowiedzianie szczęśliwy. Bo nagle zrozumiałem, że ciężką pracą można i że da się rzeczywiście osiągnąć to, czego się pragnie.
Dzisiaj mam kilka kolejnych celów z tej najwyższej półki. I wiem, że nawet jeśli jutro spadnie deszcz, ja zlecę ze schodów, ucieknie mi autobus, a mój kumpel okaże się gnidą, to na te rzeczy zasadniczo nie mam wpływu. Ale mam wpływ na to kim będę, co osiągnę i jaka będzie
jakość mojego kontaktu ze światem w przyszłości. Tak się składa, że patentowane lenie, nawet jeśli mają w cholerę kasy, to jednak zazwyczaj ich życie jest po prostu piekielnie proste, nudne i naprawdę nie do pozazdroszczenia. Nudzi mnie nicnierobienie, tyle
