Zwróćcie uwagę, że wesele to taka impreza, której koszty się często zwracają

Ja nie znam ani jednej pary, która by jakoś tragicznie pod kreską na koniec wyszła.
Co do spędów okazjonalnych rodzinnych przy okazji wesel i pogrzebów: to chyba dobrze, że raz na czas cały klan się spotyka, prawda? Ten akurat aspekt zaliczyłabym do plusów całej sytuacji. O ile oczywiście choć mgliście krewnych kojarzymy... Choć w sumie nawet jeśli nie kojarzymy, to może zaczniemy?
Jako, że wiek już po temu, żeby o żeniaczce myśleć, większość moich rówieśników pomyślała. I większość miała tradycyjne wesela, z różnych powodów, najczęściej chyba dlatego, że rodzice dawali kasę - a więc wesele było takie, jakie rodzice sobie zażyczyli. A państwo młodzi nie oponowali szczególnie, bo w sumie utarło się, że jak wesele to wesele. Różnie to w praktyce wyglądało, jeden znajomy np. brał cywilny ślub, a z różnych powodów po dwóch latach dopiero kościelny, jedne pary przed ślubem długie miesiące razem mieszkały, inne w cnocie - sic!- i osobności żyły. Tym niemniej jak przychodziło co do czego i o listach gości trzeba było myśleć, okazywało się, że bez najmniejszego problemu do setki nazwisk można dobić. Znam tylko dwie pary, które miały typowo studenckie wesela - jedna po znajomości na statku na Wiśle, druga zorganizowała właśnie obiad dla rodziny (20 osób niecałe) i imprezkę w klubie wieczorem (koło 50 osób znajomych). Płacili sami, rodzice się raczej nie dokładali.
Druhny i drużbowie zwykle są
pro forma, choć przepiękne
pro forma widziałam ładnych parę lat temu w formie 12 góralek i 12 górali w strojach ludowych asystujących młodej parze. Rewelacja. Żeby zresztą drużbowie mieli jakąś konkretną rolę, to trzeba katolickiego obrządku i wierzących uczestników, a to widziałam do tej pory raz.
A pieniądze... daje, kto ma, zwłaszcza w przypadku dużych wesel. Zwykle mają rodzice. Jeśli obie strony mają mniej więcej po równo, to dzielą się tradycyjnie - wesele rodzice pani młodej, wódka, kapela, kwiaty itp - rodzice pana młodego. W praktyce różnie to wygląda, bo a nuż na przykład dostęp do taniej wódki ma tata pani młodej. Poza tym narzeczeni czasem chcą mieć wpływ na to, co się dzieje i dokładają ze swojej kieszeni (stosunkowo rzadko, co mogę powiedzieć na podstawie moich doświadczeń

). Znam też przypadki, że narzeczeni zapożyczali się u rodziców, a oddawali potem z prezentów ślubnych.
Ja sobie zaś po raz kolejny uświadamiam, że jakoś w ogóle ślubnie się nie czuję, smarkato bardziej i niezobowiązująco. Ciekawe, kiedy mi przejdzie

Acha, a Suońce coś przebąkuje, że jak ślub, to w Las Vegas, na co ja mogę nawet pójść, o ile nie będzie w tej samej kaplicy, co ślub Michała Wiśniewskiego
![:] :]](./images/smilies/krzywy.gif)