Augusto pisze:Słusznie Korwin kiedyś zauważył że 95% ludu ktory konczy roznej masci dziennikarstwa, ekonomie itd wychodzi jako totalni durnie
miło być w tych 5 procentach

A poważnie:
Sir Charles pisze:Ja bym nazwał durniami raczej tych, którzy chcą złożoność świata społecznego opisać za pomocą prostoty równań matematycznych.
<browar>
Wiesz dlaczego? Humanista z reguły patrzy na zależność czterowymiarowo. Nie jest ograniczony swą ścisłą wiedzą z jednego zagadnienia. Nie ma "edukacyjnych klapek na oczach". I zna historię, procesy historyczne, przyczyny,skutki, reguły postępowania

A raczej powinien znać. I ciągle się rozwijać.
I tak samo zabawny jest informatyk, z którym nie pogadasz o tym, co ciekawego ostatnio przeczytał, jak i historyk czy polonista, który zrobi "kę?", gdy zapytasz o o jego zdanie nt napędu hybrydowego czy dwurdzeniowych procesorów
[ Dodano: 2007-03-29, 17:55 ]RPA - po upadku apartheidu (Roman Konik "opcja na prawo")
Gdy pierwszy raz pisałem do "Opcji" na temat Afryki (Czarna Apokalipsa, nr 9/10), bałem się, że artykuł ten wśród wielu innych nie będzie czytany, bo kogo interesują losy dawnej Rodezji czy Republiki Południowej Afryki. Jednak moje obawy okazały się zupełnie nieuzasadnione, cykl Czarna Apokalipsa był jednym z najczęściej komentowanych i omawianych. Po tym artykule otrzymałem też od czytelników wiele listów, by temat kontynuować. Niniejszym felietonem realizuję ten postulat. Z biegiem lat przekonany też jestem, że przykład RPA może być modelowym przykładem manipulacji i pomnikowym wręcz exemplum politycznej poprawności nowego tysiąclecia.
W polskich mediach co jakiś czas możemy oglądać spoty reklamowe lub reportaże ukazujące RPA jako wielorasowy kraj tolerancji i postępu. Z dumą mówi się o tęczowej rewolucji w Afryce, która rozpoczęła się z końcem apartheidu. Rewolucja tęczowa – gdyż w jednym kraju żyją wreszcie bez konfliktu czarni, biali i kolorowi. Ilekroć słyszę cś takiego, mam poważne wątpliwości, czy dana osoba widziała RPA po roku 1990 – jeśli zaś widziała, to podejrzewam stosowanie optyki Sartre'a. W latach pięćdziesiątych, po wojażach po Związku Radzieckim w dobie największego stalinowskiego terroru z zachwytem relacjonował on swe wrażenia, a spytany przez reportera, co sądzi o tym, że obywatele ZSRR nie mogą wyjeżdżać za granice kraju – odparł: Bzdura, mogą, tylko nie chcą. Taki tam mają raj!
Prawda o RPA jest inna, niż widać to przez tęczowe okulary mediów – w tym kraju tolerancji toczy się bitwa, mająca na celu ostateczne przetrącenie kręgosłupa Białym. Jest to oczywista forma rasistowskiej rewolucji, bardziej brutalna i ociekająca krwią niż lata apartheidu. W 1996 roku British Consumers' Association uznała, że krajem najniebezpieczniejszym dla turystów jest właśnie Południowa Afryka. Wedle tej organizacji, więcej niż jeden turysta na 20 zostaje tam zaatakowany przez bandytę lub okradziony przez złodziei. Zapomniano dodać, że 99% wykroczeń w RPA to dzieło Czarnych. Wedle oficjalnych danych, od roku 1994 śmierć poniosło 1400 białych farmerów. Statystyki policyjne nie informują o tych napadniętych, którzy przeżyli. Zatrważające są dane z roku 2002 – policja odnotowała 690 napadów na farmy Białych, oficjalnie zgłoszono przy tym 170 gwałtów na białych kobietach (zwyrodnialcy nie baczyli na wiek gwałconych kobiet oraz na to, że w większości sami zarażają wirusem HIV – jasny był tylko adresat napaści: biały). Przerażająco brzmią relacje lekarzy wzywanych na miejsca zbrodni – zgodnie opisywali, że takiego zwyrodnienia i pastwienia się nad ofiarami nie zna historia medycyny sądowej. Wedle znanego afrykanerskiego lekarza Gedeona Knobela trudno te zbrodnie nazwać nawet patologią. W podobny sposób przy obojętności całego świata została brutalnie zgwałcona i zadźgana nożem Marike de Klerk (eks-żona ostatniego białego premiera RPA). W jej willi-fortecy Dolphin Beach w Cape Town zamordował ją i kilkakrotnie zgwałcił jej własny czarny ochroniarz Luanda Mboniswa.
Każdy, kto często odwiedza ten piękny kraj, widzi, jak stacza się on w przepaść. Jeszcze kilkanaście lat temu normalne było zostawienie otwartego samochodu na ulicy. Dziś zostawienie w samochodzie kilku randów (waluta w RPA) gwarantuje wybicie szyby. Oglądając osiedla Białych, ma się wrażenie, że są to warowne fortyfikacje – mur z tłuczonym szkłem zabetonowanym na zwieńczeniu, druty kolczaste pod napięciem, zdarzają się także wokół bogatszych osiedli pasy zaoranej ziemi z minami ogłuszającymi. Tego rodzaju zabezpieczenia coraz bardzie przestają wystarczać. Powodem ogromnej przestępczości jest, między innymi, dekret dający Czarnym nieograniczoną możliwość wewnętrznej migracji. Do samego Cape Town, wedle szacunków z 2004 roku, przybywa dziennie (!!!) ok. 3000 Czarnych w celu pozostania w mieście. Bez pracy, pieniędzy, pomysłu, z czego będą żyć. Slumsy wokół miasta pęcznieją z roku na rok, swoją objętością przekraczając znacznie obszar miasta. Slumsy, gdzie narasta bunt – nowi czarni mieszkańcy Przylądka Dobrej Nadziei, widząc drogie samochody i dobrze zaopatrzone sklepy coraz częściej (inspirowani przez lewicowe organizacje) stwierdzają, że "im się też należy". Nie widzą tego, że zamożność to często efekt ciężkiej pracy wielu pokoleń. Slumsom, co prawda, w ramach rządowego projektu prezydenta Mbeki podłączono prąd – lecz gdy przyszły pierwsze rachunki, nie wiadomo było, komu je wręczyć – i tak do dziś w tych osiedlach nikt nie płaci za energię. Za kanalizację i wywóz śmieci nikt nie żąda opłaty, bo takich luksusów tam nie ma.
Teza wydająca się dziś ultrarasistowską mówi, że dokąd w obrębie RPA panowała doktryna apartheidu (z języka afrikaans, od apart = osobno), utrzymywała w ryzach pewne uśpione siły drzemiące w czarnych mieszkańcach RPA. Jedno jest pewne: za czasów apartheidu przestępczość była zdecydowanie mniejsza. System segregacji rasowej, będący oficjalną doktryną państwową RPA w latach 1948-1990, utrzymywał pewną stabilną równowagę, chroniąc zarówno białych, jak i czarnych mieszkańców przed falą przemocy czy wzajemnych ataków (trudno z tym dyskutować, porównując statystyki). Zamiast stałej mantry mówiącej o totalitaryzmie i dyskryminacji warto przypomnieć idee, które legły u podstaw apartheidu i przedstawić stan państwa po jego upadku w roku 1990 (spadek wartości pieniądza, epidemia AIDS, ogromne bezrobocie, zatrważająca przemoc, ucieczka wielkiego kapitału, załamanie się produkcji rolnej).
Sama doktryna apartheidu została zdefiniowana przez uczonych z uniwersytetu w Stellenbosch (głównie przez prof. filozofii Ebenhaezera Theophilusa Döngesa), którzy uważali, że każda rasa ma swoją wyjątkową i niepowtarzalną specyfikę, a co za tym idzie – swoje własne cechy i ramy rozwoju. Każda pielęgnuje specyficzne tradycje, obrzędy, oczywiste w jednej, nieczytelne lub obce w innych. Apartheid w oczach filozofów ze Stellenbosch był filozofią pozytywną, gdyż stanowił gwarant zachowania tożsamości w społeczeństwie tak wielorakim jak RPA. Zachowanie własnej tożsamości, jak i oddalenie konfliktu, można było osiągnąć tylko na drodze pielęgnowania własnego środowiska kulturowego, gdyż wszelkie konfrontacje lub mieszanie kultur spowodowałoby dominację silniejszego czynnika. Dlatego też filozofowie ze Stellenbosch, obserwując i analizując rzeczywistość, zaproponowali doktrynę apartheidu, czyli osobnego rozwoju, segregacji. Pewne regiony (Transkei, Ciskei, Bophuthatswana, Venda i KwaZulu) wydzielono wyłącznie dla Czarnych – tzw. bantustany – z czarnymi władzami; docelowo miały one uzyskać całkowitą suwerenność, jako niepodległe państwa. Doktrynę apartheidu najbardziej się dziś krytykuje za ustanowienie szczegółowych przepisów dyskryminujących czarnych obywateli. Przykładem tej dyskryminacji może być Centralny Rejestr Ludności, który ułatwiał identyfikację. Czarni obywatele nie mogli bez meldunku przebywać w miastach. Zniesienie tego krytykowanego przepisu eksplodowało obecnie ogromną wewnętrzną migracją, która jest główną przyczyną pospolitego bandytyzmu, bezdomności, biedy, buntu.
Gdy po wielu naciskach opinii międzynarodowej prezydent Frederik de Klerk w lutym 1990 roku wygłosił swoją słynną mowę w parlamencie: rząd RPA zakończył epokę apartheidu – rozpoczęła się brutalna rzeczywistość. Wielu Białych opuściło RPA (wedle szacunku, dwa miliony białych wyjechało do Australii i Nowej Zelandii). Czarna strona totalitarnego rasizmu uderzyła w białych tubylców, o których nie chciał pamiętać świat. A przecież Biali w RPA różnią się zasadniczo od tych, którzy mieszkają w Senegalu, Tanzanii czy nawet Zimbabwe – tam Biali przyjeżdżali na jakiś czas, na kontrakty, traktując pobyt w tych krajach jako egzotyczną przygodę. Natomiast pięć milionów Afrykanerów mieszka w RPA od wielu pokoleń, większość z nich nie widziała nigdy innego kraju, nie ma korzeni w Europie, często zdarza się, że mówi jedynie po afrykanersku. Gdzie mają teraz wyjechać i układać swoje życie? Południowa Afryka to ich ojczyzna.
Rozwój wypadków po 1990 roku, mimo ogromnego optymizmu medialnego, nie jest taki, jak się go przedstawia. Koncepcja powstania tolerancyjnego wielorasowego społeczeństwa (czegoś na wzór Stanów Zjednoczonych) jest, jak widać, niemożliwa do realizacji. Bardzo charakterystyczną postacią jest tu Allen Miller, 42-letni finansista, który w obawie o własne życie porzucił posadę w prestiżowym First Rand Foundation i wyemigrował do Nowej Zelandii. Gdy wahał się, czy opuścić swój rodzimy kraj, śmierć poniósł jego bliski znajomy, zastrzelony na parkingu przez zwykłego złodzieja torebek. Miller trafnie podsumował to w jednym z reportaży: Rząd przeprowadza fantastyczny program reform, ale czy mogą się udać w 45-milionowym społeczeństwie, w którym tylko 4-5 milionów aktywnych zawodowo jest w stanie płacić podatki. Warto tę wypowiedź dopełnić: te 4-5 milionów aktywnych zawodowo pokrywa się prawie z białą częścią ludności RPA.
W 1994 r. Janusz Waluś (odsiadujący karę więzienia za zastrzelenie Chrisa Haniego, lidera afrykańskich komunistów, Umkhonto w Sizwe) tak opisywał stan bezpieczeństwa w RPA ("Gazeta Wyborcza" z 6 maja 1994): Oni [Kongres Narodowy – R.K.] są komunistami, którzy zniszczą ten wspaniały kraj. Zmarnują to wszystko, co zostało z takim trudem zbudowane przez Białych. Boli mnie, że to wszystko zostanie zniszczone w imię utopii wielorasowego społeczeństwa, która się tu nigdy nie spełni. Chcieli wolności i demokracji. Za parę lat wolność i demokracja będą jedynymi rzeczami, jakie będą tu mieli. Obserwując rozwój wypadków w RPA trudno nie przyznać mu racji. Na marginesie: oprócz Burów emigranci z Polski byli jedną z najliczniejszych grup narodowych.
Po upadku apartheidu Biali stracili praktycznie jakikolwiek wpływ na politykę kraju i pełna władza dostała się w ręce czarnego Afrykańskiego Kongresu Narodowego i innych partii murzyńskich. Wielu Burów potraktowało to jako zdradę. Jednak największą bolączką Burów jest to, że nie mieli i nie mają żadnego charyzmatycznego przywódcy, który by ich zjednoczył w walce o swoje prawa. Najbardziej jaskrawym przykładem jest partia AWB (Afrykanerski Front Narodowy) z liderem Eugenne Terre'Blanchem (przez "Gazetę Wyborczą" określonym jako Antychryst z Transwalu).