emigracja

Tu można wypowiadać się na wszystkie inne tematy jakie przyjdą Wam do głowy.
Posty w tym dziale nie są naliczane.

Moderatorzy: ksiezycowka, modTeam

Awatar użytkownika
___ToMeK___
Uzależniony
Uzależniony
Posty: 348
Rejestracja: 23 sie 2004, 22:57
Skąd: pomorze / WLKP
Płeć:

Postautor: ___ToMeK___ » 02 sty 2007, 00:02

Augusto pisze:Słyszałem, że za 4 lata kolorowych w Londynie będzie więcej niż białych.

w miejsce "4" wstaw "50", a "Londynie" zastąp przez "Europie" :]
0101010001101111011011010110010101101011001000000100011101100101011100100110101101100101
-.-. .. . -.- .- .-- --- ... -.-. / .--. .. . .-. .-- ... --.. -.-- -- / -.- .-. --- -.- .. . -- / -.. --- / .--. .. . -.- .-.. .- / ---... .--.
Awatar użytkownika
Koko
Weteran
Weteran
Posty: 1105
Rejestracja: 25 gru 2004, 00:31
Skąd: Małopolska
Płeć:

Postautor: Koko » 02 sty 2007, 00:12

pani_minister pisze:Na Nową Zelandię

<brawo> Ja tam mysle za 15 lat sie znalezc. Spokoj i piekne klimaty :)

Co do tematu... Irytujacy :) Wiekszosc sie tu wypowiadajaca, to ludzie ktorzy, albo w ogole nigdzie na dluzej nie wyjezdzali, albo spedzili za granica, pracujac w uslugach, (:) ) wakacje.
Tak, Ted i co. ... Nie masz bladego pojecia jak to naprawde wyglada.

Poza tym, widze to nie tylko po sobie, wiekszosc spraw zalezy od Ciebie. Gdzie pojdziesz, co chcesz robic i Twojej znajomosci jezyka.
Jeszcze 4 lata temu pracowalam w jakiejs podrzednej restauracji, zarabiajac okolo 300 funtow tygodniowo. Teraz nie wyobrazam sobie sytuacji, by tam wrocic. Znam swoje kwalifikacje, znam jezyk, lepiej niz dobrze, i inni to doceniaja.
Nie potrzebuje pomocy, nie czuje sie jak sierota (w sensie zawilosci prawnych i organizacji), a nawet... wiem wiecej niz przecietny Brytyjczyk. I to nasz potencjal. Zapoczatkowany jeszcze w podstawowce, pozniej pielegnowany w LO.
Tutaj o cos takiego ciezej. Nie ma "warto wiedziec", jest "dowiem sie, kiedy bede musial". Nie ma wszechstronnosci, bo po co sie rozdrabniac. Jest konkretnie, ale niekoniecznie rzetelnie. To legi generali.
A lex specialis? Pojawia sie, kiedy potencjalny emigarnt, przestaje myslec w kategoriach JA a ONI. Jest JA, moje checi, umiejetnosci i MY. Wowczas zaczynasz tworzyc rzeczywistosc, a nie tylko ja odtwarzac. Przestajesz powtarzac stereotypy, przestajesz sie smiac. Zaczynasz doceniac. Nadchodzi czas decyzji. Jesli czujesz sie dobrze, jesli przestales sie odgradzac, wspolpracujesz i czujesz jak wiele mozesz z siebie dac- 80 procent na to, ze zostaniesz. Bo przestajesz byc marionetka, Polakiem na obczyznie czy co tam by jeszcze nie napisal. I takich ludzi tutaj lubie, tacy lubia mnie. I nam razem dobrze. Pal fuch czy to Hindus, Brytyjczyk, Niemiec czy Polak.
Rzeczywistosc tworzymy sobie sami, od dolu, nie dana nam z gory- i to jest najlepsze w emigracji. :)
Wiem słowo jak krem
krem na zmarszczki w mojej głowie.
Awatar użytkownika
Miltonia
Weteran
Weteran
Posty: 1359
Rejestracja: 17 paź 2004, 22:45
Skąd: Warszawa
Płeć:

Postautor: Miltonia » 02 sty 2007, 00:23

Nie do konca sie zgodze, Koko. Owszem, wiele od nas zalezy, ale nie wszystko. Od nas zalezy jak sie w tamty swiecie odnajdziemy, jak stworzymy sobie, wybierzemy ten nasz mikroswiat, ale w skali makro niewiele mozna zrobic. Dla Anglikow zawsze bedziesz ta inna, ta ktora przyjechala do pracy(nawet jesli tak nie jest), nawet jak sobie bedziesz swietnie radzic i nie pracowac na zmywaku. Tak jest wszedzie i mozna to wrazenie tylko minimalizowac otaczajac sie przyjaznymi ludzmi.
"a miłość tylko jedną można wszędzie spotkać
przed grzechem i po grzechu zostaje ta sama"
Awatar użytkownika
mrt
Weteran
Weteran
Posty: 3354
Rejestracja: 31 lip 2004, 22:44
Skąd: Wawa
Płeć:

Postautor: mrt » 02 sty 2007, 00:29

Obawiam się, że to prawda. Dla niedowiarków polecam Japonię. Nawet wnuczka będzie jeszcze obca.
Awatar użytkownika
Koko
Weteran
Weteran
Posty: 1105
Rejestracja: 25 gru 2004, 00:31
Skąd: Małopolska
Płeć:

Postautor: Koko » 02 sty 2007, 00:38

Miltonia pisze:Owszem, wiele od nas zalezy, ale nie wszystko. Od nas zalezy jak sie w tamty swiecie odnajdziemy, jak stworzymy sobie, wybierzemy ten nasz mikroswiat, ale w skali makro niewiele mozna zrobic. Dla Anglikow zawsze bedziesz ta inna, ta ktora przyjechala do pracy(nawet jesli tak nie jest), nawet jak sobie bedziesz swietnie radzic i nie pracowac na zmywaku. Tak jest wszedzie i mozna to wrazenie tylko minimalizowac otaczajac sie przyjaznymi ludzmi.

Nie neguje. Skad takie wnioski.
Bede ta inna, ale mnie to NIE PRZESZKADZA. Mam to w 4 literach, a nawet mi to odpowiada. :)

Najwazniejsza rzecz, na ktora chcialam zwrocic uwage, to perspektywa i zaprzestanie odgradzania sie. Na sile, czy, bo tak po prostu jest.
Moge byc ta inna, co nie znaczy, ze gorsza. I vice versa.

Dwa, w Polsce rzeczywistosc mam w pewnym sensie dana. Tutaj sie jej ucze i tworze wlasna. A raczej miksuje obie- i to jest najfajniesze :)
Wiem słowo jak krem

krem na zmarszczki w mojej głowie.
Zegrzysław
Zaglądający
Zaglądający
Posty: 27
Rejestracja: 05 gru 2006, 21:44
Skąd: Polska
Płeć:

Postautor: Zegrzysław » 02 sty 2007, 01:37

Nawiążę delikatnie do tego, co mówili Augusto i ___Tomek___

Kiedyś mówiono, że za kilkanaście kilkadziesiąt lat, co trzeci mieszkaniec Ziemi, który będzie nas mijał to będzie Azjata.

Bylem we Francji i tam jest pełna różnorodność, bardzo dużo czarnoskórych obywateli Francji, chyba widziałem ich miejscami więcej niż białych. Do tego, dużo Azjatów (głównie Chińczyków i Japończyków) z ich nieodłącznymi aparatami i kamerami cyfrowymi (turyści).

Rozmawiałem z ludźmi, którzy już dużo czasu siedzą w Londynie i mówili mi, jakich niektórych miejsc należy unikać, omijać. Ktoś wtedy powiedział, że mieszka w takim, a takim miejscu i czasami są zaczepki ze strony Afrosasów, a raczej głównie i przeważnie emigrantów, którzy także szukają pracy i zapytał, co ma zrobić? Odpowiedź, nie zaczepiać, bo gdyby coś zrobić jednemu, to na jego miejsce może przyjśc pietnastu z chęcią agresywnej konwersacji.

Ale nie demonizujmy. Ponoć odkąd zabroniono nosić noży, szybko zamienione je na zaostrzone śrubokręty (niezły patent), a kije baseballowe na kije od golfa. Hmm... trzeba iść z duchem czasu.

Ale nie, tak już pół żartem, pół serio. Jak ktoś bardzo pragnie, to w gębie może dostać wszędzie, nawet na Grenladii. Więc bez demonizacji i teraz zmieńmy delikatnie temat.

Poza tym, widze to nie tylko po sobie, wiekszosc spraw zalezy od Ciebie. Gdzie pojdziesz, co chcesz robic i Twojej znajomosci jezyka.
Jeszcze 4 lata temu pracowalam w jakiejs podrzednej restauracji, zarabiajac okolo 300 funtow tygodniowo. Teraz nie wyobrazam sobie sytuacji, by tam wrocic. Znam swoje kwalifikacje, znam jezyk, lepiej niz dobrze, i inni to doceniaja.
Nie potrzebuje pomocy, nie czuje sie jak sierota (w sensie zawilosci prawnych i organizacji), a nawet... wiem wiecej niz przecietny Brytyjczyk. I to nasz potencjal. Zapoczatkowany jeszcze w podstawowce, pozniej pielegnowany w LO.
Tutaj o cos takiego ciezej. Nie ma "warto wiedziec", jest "dowiem sie, kiedy bede musial". Nie ma wszechstronnosci, bo po co sie rozdrabniac. Jest konkretnie, ale niekoniecznie rzetelnie. To legi generali.
A lex specialis? Pojawia sie, kiedy potencjalny emigarnt, przestaje myslec w kategoriach JA a ONI. Jest JA, moje checi, umiejetnosci i MY. Wowczas zaczynasz tworzyc rzeczywistosc, a nie tylko ja odtwarzac. Przestajesz powtarzac stereotypy, przestajesz sie smiac. Zaczynasz doceniac. Nadchodzi czas decyzji. Jesli czujesz sie dobrze, jesli przestales sie odgradzac, wspolpracujesz i czujesz jak wiele mozesz z siebie dac- 80 procent na to, ze zostaniesz. Bo przestajesz byc marionetka, Polakiem na obczyznie czy co tam by jeszcze nie napisal. I takich ludzi tutaj lubie, tacy lubia mnie. I nam razem dobrze. Pal fuch czy to Hindus, Brytyjczyk, Niemiec czy Polak.
Rzeczywistosc tworzymy sobie sami, od dolu, nie dana nam z gory- i to jest najlepsze w emigracji.


Z częścią z tego się zgadzam, z częscią nie. To najprawdziwsza prawda, że większość spraw zalęzy od Ciebie, od nas samych. A wiadomo, że język to podstawa, więc nie trzeba się na ten temat dłużej rozwodzić. Piszesz, że pracowałaś w restauracji za 300 funtów.

Ja się zastanawiam jak moja przyjaciółka zarabiała 150 funtów tygodniowo. Skoro najmniejsza stawak dla osób, które ukończyły 22 rok życia to 5,35 funtów za godzinę. Przyjęło się nawet słownictwo, że pracuję się nine-to-five lub nine-to-six. Pracowała dziennie 9 godzin. Szybko obliczamy 5,35 funtów razy 9 to daje 48,15. Mówiła, że pracowała różnie, 5 dni w tygodniu, a najczęściej 6-7. Jednak powiedzmy, że zaniżamy (jakieś atawistycznie komórkowe ludzkie odruchy) i pracuje 5 dni. Czyli 48,15 razy 5 to daje 240,75. Czyli ponad 150 funtow. Tylko oczywicie dochodza jakies "ciecia" slyszalem, ze od tego jest odprowadzane 11%. Muszę poszukać jakiegoś programu (słyszałem, że jest), gdzie pokazuje pięknie jak na dłoni jakie są zarobki, wystarczy wpisać, ile się pracuje na godzinie, ile godzin w czasie dnia i ile dni w tygodniu i wynik wychodzi piękny i złoty.

Dalej...

To co napisałaś. W Polsce jest inna mentalnośc, w Anglii inna. Z tym rozdrabnianiem i wszechstronnością to nie byłbym wcale taki pewien. Słyszałem, że Polacy są znani z tego, że jeden Polak zrobi prace za kilku innych osób (nieważna narodowość). Nie jest tak źle, Polaków doceniają za pracowitość i sumienność w wykonywaniu obowiązków.

Wiadomo, że trzeba najpierw wsiąknąć w otoczenie, zaklimatyzować się. Stereotypy... to wszystko zależy od człowieka, czy generalizuje, mysli ksenofobicznie i stereotypy bierze za święta prawda, czy nawet coś takiego nie ma racji bytu i nie istnieje. Różnie moga patrzyć na ludzi. Zależy od otoczenia, słyszałem głosy, że z jednej strony Anglicy się cieszą, a z drugiej strony, trochę się irytują, bo imigranci zabierają im miejsca pracy. Dla innych jak wsiąkniejsz możesz być jednym z nich (choć to raczej trudne i wątpię, aby tak na 100%), dla drugich pozostaniesz "obcy", "imigrant", "naplywowy". Inny nie znaczy gorszy... jest sie "oryginalny", a wszystko, co oryginaln jest lepsze (jak mówi cytat z pewnego kabaretu) Oczywiście nie należy się tym przejmowac, gdyby ludzie przejmowali się takimi sprawami, to byłoby już chyba naprawdę bardzo źle.
Uspokój sie. To nasz przyjaciel, Zegrzysław. No, Zegrzysław wycharcz coś do pani.
Awatar użytkownika
runeko
Weteran
Weteran
Posty: 1457
Rejestracja: 29 gru 2005, 21:31
Skąd: Chicago
Płeć:

Postautor: runeko » 02 sty 2007, 02:44

Zegrzysław pisze:Matematyka jest królową nauk

Niech ktoś temu panu powie, co tutaj ludzie na ten temat mówili. Wyrwałeś kolego moje wypowiedzi z kontektsu i obróciłeś moje poglądy o 180 stopni. Proszę czytać ze zrozumieniem. Ja nienawidziałam Ameryki właśnie za to, że zabrała mi ojca a nie chciałam tu być. Zarzekałam sie, że nawet na wakacje tu nie pojadę. Ale tylko krowa nie zmienia poglądów. Dorosłam, zaczęłam inaczej myśleć. Dostałam obywatelstwo- mogę być kim tylko zechcę. Że w Polsce też mogę? Niby tak ale po prostu nie chcę.
Zegrzysław pisze: mój kuzyn zrezygnował, bo studia, bo nie kreatywna, bo nie twórcza, bo nudna. Ech… co za ludzie. Wątpię, aby znalazł pracy takiej jakie szukał, ale życzę mu powodzenia.

I prawidłowo. Człowiek ambitny ma to w sobie, że nie poprzestanie na byle czym. Jak komuś zastój pasuje i mu w tym dobrze- proszę bardzo.
Zegrzysław pisze:Fakt w USA może jest łatwiej, bo jest niższy poziom, ale chyba lepiej piąć się w górę, a nie w dół? Tutaj matematyka do Polski nie ma nic wspólnego i nawet jako czynnik, żeby wyjeżdżać z kraju. Jest trudno z matematyką to lepiej wyjechać i brać to jako następny czynnik, że w Polsce jest tragicznie?

Kolego, jaki ty zaślepiony swoimi ideami, aż do stopnia, gdzie świadomie przekręcasz słowa innych. Jeszcze raz- czytajmy ze zrozumieniem. Napisałam, że nie zdałabym roku. Co oznacza powtarzanie. Nie przyjechałam tu uczyć się lżejszej matematyki. I wiesz co? Poszłam tu na studia, na informatykę. Matematyka na studiach stoi na bardzo wysokim poziomie. Szkoła średnia to co innego. Znów apeluję: nie widziałeś, nie byłeś- nie wyrażaj o tym opinii.
Zegrzysław pisze: rodzice jak sama pisałaś są zamożni

"Zamożni" na standard 10-tysięcznego miasteczka. Teraz łapiesz?
Zegrzysław pisze: Tato, powiedz mi, skoro tu jest tak pięknie i pachnąco, dlaczego my żyjemy w takim paskudnym miejscu?
- Bo to nasza ojczyzna, synku.

Identyfikuję się z typem owsika, który ma ambicje wydostania się z dupy i posmakowania czegoś innego niż kupki :]
sophie pisze:TOEFL to do Stanów jest potrzebny

Chyba, że zdasz tutaj GED, odpowiednik szkoły średniej, lub samą szkołę średnią, np. zaocznie- wtedy nie musisz bo tam od razu zdaje się angielski. Ewentualnie ESL (English Second Language) na poziomie szóstym. TOEFL jest niby potrzebny na studiach ale tak naprawdę nikt na to nie zwraca uwagi.
sophie pisze:Ja się angielskiego od 4 roku życia uczyłam Zaczeło się od krótkich rozmów o duperelach z rodzicami, w stylu "How are you?", "What's your name?", "What's that?" etc

Tak jak i ja :] I właśnie nauczyłam się też sporo z kreskówek bo na polską kablówkę akurat weszło angielskie Cartoon Network. No i lwią część zgarnęłam też właśnie z gier. Oprócz oczywiście zwykłej nauki.
Gosia... pisze:Nie kazdy, bo ja np zawdzieczam to sobie, a nie rodzicom.

A płacił to kto?
Koko pisze:Poza tym, widze to nie tylko po sobie, wiekszosc spraw zalezy od Ciebie. Gdzie pojdziesz, co chcesz robic i Twojej znajomosci jezyka.

Dokładnie. Bo jak dotąd wszyscy napisali "mnie to nie interesuje, róbcie co chcecie" a tak naprawdę ich posty nacechowane są jakąś, nie wiem, pogardą? Trąca to czasem nawet fanatyzmem.
Koko pisze:Rzeczywistosc tworzymy sobie sami, od dolu, nie dana nam z gory- i to jest najlepsze w emigracji.

I to właśnie lubię. Piąć się do góry, mieć satysfakcje z tego, że zdobywa się coraz lepszą pracę, poszerza się horyzonty, ma się nowe kwalifikacje, ludzię doceniają cię nie patrząc na wiek, kolor skóry itp.- patrzą na pracę, jaką wykonujesz i zaangażowanie. Liczy się to, czy jesteś szczęśliwy, pozytywnie nastawiony do życia, czy chcesz. Bo jeśli nie chcesz to nieważne gdzie jesteś- i tak ci sie nie uda.
Koko pisze:Mam to w 4 literach, a nawet mi to odpowiada.

Nie powiem, nieważne jaka jest Polska, zawsze odczuwam jakąś dumę, kiedy mówię, że jestem Polką a ludzie pytają się mnie jak tam jest. Odpowiadam, że tak, jak wszędzie.
Zegrzysław pisze:bo imigranci zabierają im miejsca pracy

To tak, jak w USA krzyczą na Meksykanów, którzy przeskoczyli przez płot, żeby się tu dostać. Mówią, że zabierają im pracę. A kiedy zapytani o to (bezrobotni lub zarabiający do $8.25 na godzinę) obywatele USA, czy sami podjęliby się tych prac, np. w ogrodnictwie czy w fabrykach- 78% mówi, że nie. I weź tu bądź mądry i pisz wiersze. Ba, niektórzy Amerykanie nawet nie wiedzą, że istnieją takie instytucje jak masarnia czy rzeźnia, gdzie oczywiście pracują amigos z pułudnia. Nie wiem jak oni myślą skąd sie bierze mięso :D
Ainsi sera, groigne qui groigne.
Grumble all you like, this is how it is going to be.
Awatar użytkownika
mrt
Weteran
Weteran
Posty: 3354
Rejestracja: 31 lip 2004, 22:44
Skąd: Wawa
Płeć:

Postautor: mrt » 02 sty 2007, 09:38

Stosunek do emigracji jest analogiczny do migracji w granicach kraju. Niektórzy nie pozwolą dziecku ze wsi do miasta się wyprowadzić albo z dziury do dużego miasta, bo "tak trzeba", "tak być powinno". I spartolą takiemu życie w imię obrony i ochrony ojcowizny. A prawda jest taka, że każdy powinien mieszkać gdzie chce, pracować gdzie chce i żyć gdzie chce. I nikomu nic do tego. A jak ktoś ma stosunek do emigracji negatywny, to niech siedzi na tyłku w kraju i pilnuje swojego nosa.
Zegrzysław
Zaglądający
Zaglądający
Posty: 27
Rejestracja: 05 gru 2006, 21:44
Skąd: Polska
Płeć:

Postautor: Zegrzysław » 03 sty 2007, 01:53

A ja znalazłem coś takiego. Taki artykuł/wypowiedź, wkleję go.:

"ALEKSANDRA BILSKA 2005-06-08

Rodowici Anglicy z Polski



Mówią łamaną polszczyzną, szastają pieniędzmi lub, odwrotnie, zbierają każdego pensa, wyśmiewają rodaków i wstydzą się swojego pochodzenia. Są pośmiewiskiem dla znajomych i "solą w oku" dla najbliższych

Podróże kształcą - trudno zaprzeczyć. Słuchając opowieści różnych ludzi, powinno się dodać: podróże zmieniają. Szczególnie te "zarobkowe". Rodzina, przyjaciele, znajomi, często ze łzami w oczach i wstydem ściskającym gardło, opowiadają o swoich najbliższych, którzy z dala od kraju, od rodziny stali się zupełnie innymi ludźmi.


ALEKSANDRA BILSKA 2005-06-08




Dziwię się, że siedzisz w dziurze

Anna - moja kochana, jedyna siostra. Przez wiele lat byłyśmy dla siebie najlepszymi przyjaciółkami - opowiada Kasia. - Każda miała w tej drugiej oparcie. Te same poglądy, te same marzenia i podobny sposób patrzenia na świat. Jednak po studiach, każda z nas wybrała inną drogę. Ona wyjechała do Anglii, ja zostałam w Polsce. Miała szczęście. Szybko znalazła tam pracę, mieszkanie.

Pierwsze zaskoczenie przyszło podczas jednej z rozmów telefonicznych. Nie potrafię tego określić. Była inna. Do każdego zdania wrzucała angielskie słówka. Ciągle było słychać "yes", "no", "lovely", do tego sztuczny angielski akcent. Myślałam, że to tylko żarty. Jednak z każdym następnym telefonem było coraz gorzej. Nie było "mama", tylko "mum", do mnie mówiła "my sister". Zwróciłam jej uwagę, poprosiłam, żeby mówiła po polsku. Jej odpowiedź była dla mnie szokiem: "Oh Kati. Angielski jest językiem międzynarodowym, powinnaś sama się nim posługiwać, a poza tym jak mam mówić? Mieszkam już tutaj od ponad dwóch miesięcy, zapomniałam już trochę polskich słówek". Wtedy, po raz pierwszy od wielu lat, pokłóciłam się ze swoją siostrą. Powiedziałam jej, że tak nie można, że przecież jest Polką, a zgrywa się na "wielką Angielkę". Usłyszałam wiele przykrych słów, ale jedno pamiętam do dzisiaj, powiedziała: "Jesteś głupią, zakompleksioną Polką".

Kilka dni później były urodziny naszej mamy. Przyszła piękna kartka z Anglii z życzeniami po angielsku i podpisem "your daughter Ana". Mama się popłakała. Nie rozumiała angielskiego, nie wiedziała, co ma o tym myśleć, nie chciała pokazywać kartki znajomym. Kolejne telefony, czasami maile czy smsy, były dla mnie jak egzamin z języka angielskiego.

Przyjechała do Polski tylko raz, pięć miesięcy po wylocie, głównie po to, by - jak to określiła w liście - zamknąć polską przeszłość. Czekałam na nią w hali przylotów. Niecierpliwie, stęskniona za siostrą. Pojawiła się elegancka pani, w kapeluszu, z wysoko podniesioną głową. Przywitała się chłodno i z dystansem, oczywiście po angielsku. A później w domu były opowieści o Anglii, o Anglikach, o tamtejszym życiu. -To wspaniały kraj - mówiła z mocnym, sztucznym angielskim akcentem - można się rozwinąć, kształcić, poznać nowych, fascynujących ludzi. To nie to, co ta biedna, zaściankowa Polska. Jak ja tutaj mogłam żyć przez tyle lat? W Anglii odetchnęłam pełną piersią. A jaka tam wszędzie panuje kultura. To nie to, co tutaj. Dziwię się Kati, że jeszcze siedzisz w tej dziurze. Powinnaś wyjechać, tutaj nic nie osiągniesz, co najwyżej zostaniesz sprzątaczką za 400 zł miesięcznie.Słuchałam i było mi coraz bardziej wstyd. Nie za siebie, za siostrę.

Patrzyłam z przerażeniem

W Polsce, w "barmańskim światku", wyjazd do Anglii i praca w pubie uchodzi za wielkie wyróżnienie i sporą nobilitację. Trudno dokładnie wytłumaczyć dlaczego, nie mniej jednak wielu barmanów za cel w karierze stawia sobie wyjazd na Wyspy. Niektórzy zostają. Tam zakładają rodziny, tam mieszkają. Inni, jak Mikołaj, wracają po jakimś czasie.

- Był jednym z najlepszych barmanów z jakim pracowałem. Z tych, co można powiedzieć, że do szklanki wlewał nie tylko alkohol, ale i duszę. Potrafił zrobić fantastyczne drinki, było chodzącą encyklopedią. Wina, wódki, likiery, whisky nie miały przed nim tajemnic. Był dla mnie niedoścignionym wzorem-wspomina Patryk -bliski przyjaciel i dawny współpracownik Mikołaja. -Zawsze przy barze miał pełną publikę. Potrafił rozmawiać na każdy temat, dziewczyny patrzyły na niego jak w obrazek. On jednak miał swoją ukochaną Martę i nie zwracał specjalnej uwagi na żadną inną kobietę.

- Mikołaj wyjechał na rok. Pracował z pubie w Oxfordzie. Pisał często, dzwonił przynajmniej raz w tygodniu. Skrzynkę mailową miałam zapchaną listami od niego. Pisał, że tęskni, że kocha, że wróci niedługo, że weźmiemy ślub. Czekałam na niego - mówi Marta.
Wieczór powitalny miał być wyjątkowy i specjalny. Był - tylko nie tak, jak się tego wszyscy spodziewali. Mikołaj przyjechał do pubu taksówką. Na początku wszystko wydawało się normalne. Przywitał się ze znajomymi, zaglądnął do kuchni, do biura szefa. Potem stanął przy barze. -Kolejkę najlepszej whisky dla każdego! Pan z Anglii wrócił, niech wszyscy wiedzą! -krzyknął. Niby zabawne, ale... - Szastał pieniędzmi bez opamiętania - opowiada Marta. Najdroższe alkohole, najdroższe jedzenie, taksówka dla każdego, kto wychodził z pubu, ostentacyjne rozmowy przez komórkę prowadzone po angielsku. Niektórzy mieli mnóstwo zabawy. Patrzyłam i byłam coraz bardziej zaskoczona. To nie mój Mikołaj. On nigdy nie namawiał do picia, nigdy się nie wywyższał, nie pokazywał, że ma pieniądze.

Wróciliśmy do domu. Oczywiście taksówką, za którą zapłacił trzy razy więcej niż pokazał licznik. Myślałam, że to chwilowe, że na drugi dzień wszystko wróci do normy. Zdawałam sobie sprawę, że chciał się pochwalić, pokazać, że wrócił "z tarczą". Pomyliłam się. Rano zbudził mnie huk rozbijanego szkła. - Po co trzymasz jeszcze te tandetne kieliszki. Przecież to śmieci. Kupiłem je w jakiś tanim sklepie. Trzeba to wyrzucić. A tak na marginesie, to co ty masz w tej łazience? Jakiś polski szampon i nivea. Szukałem jakiejś odżywki do włosów i co? Znalazłem tylko spirytus salicylowy. Dziewczyno! Perfumy z avonu? Już wiem, czemu nikt inny się tobą nie zainteresował. Kompletny brak klasy. Angielki to mają klasę. Najlepsze perfumy, balsamy do ciała, kremy, odżywki. Trzeba Ci będzie kupić parę rzeczy.

Poszliśmy do miasta. Chciałam zrobić zakupy w osiedlowej drogerii. Wyśmiał mnie. Zapakował w taksówkę i zawiózł do centrum. Perfumerie, drogie sklepy z ubraniami. Szastał pieniędzmi na prawo i lewo. Może komuś innemu by się to podobało. Ja czułam się jak jakaś utrzymanka. A może powinnam powiedzieć inaczej - czułam się upokorzona. Przy okazji każdego zakupu głośno komentował mój - według niego - brak gustu i klasy. Obiad - oczywiście w najlepszej restauracji. Patrzyłam na niego z przerażeniem. To nie ten sam Mikołaj, którego znałam. Był wyniosły, czasami wręcz chamski w stosunku do ludzi, którzy nas obsługiwali. - Jak poczują kasę, to dopiero wtedy porządnie pracują i obsługują, a normalnie, to trzeba prosić o czystą szklankę z drinkiem. W Anglii to jest nie do pomyślenia - mówił. Wszystko było złe, tanie, przeciętne, nieciekawe. Każdy, nawet starzy przyjaciele, byli głupi, nudni, nadęci i oczywiście - bez klasy. Ciągle słyszałam, że źle się ubieram, że mam niemodną fryzurę. Nawet śniadanie jem nie takie jak powinnam, bo nie w angielskim stylu.

Liczyła każdy grosz

Justyna wyjechała, jak wiele jej koleżanek i znajomych. Za pracą, pieniędzmi, za lepszym, spokojniejszym życiem. Przerwała studia i postawiła wszystko na jedną kartę - rozpoczyna swoją opowieść Krzysztof. - Jeszcze przed wyjazdem, pamiętam jak mówiła, że ma dość ciągłego wynajmowania "mysich nor", liczenia się z każdym groszem, bycia tą gorszą.

W Anglii przeszła szkołę życia. Spała kątem u obcych ludzi, pracowała za grosze. Dzwoniłem do niej, a ona płakała w słuchawkę, jednak nie chciała słyszeć o powrocie. Wierzyła, że się uda. Miała rację. Znalazła dobrą pracę, zaczęła zarabiać niezłe pieniądze. Pewnego dnia poprosiła, bym przyjechał. Nie zastanawiałem się długo. Pojechałem. Przez pierwszych kilka dni było wspaniale. Nie patrzyłem na maleńki sublokatorski pokój, na to, że w lodówce ma wydzieloną jedną półkę, że wszystkie kosmetyki trzyma w pokoju w małym plastikowym pudełku. Nie pytałem o nic. Ważne, że byliśmy razem.

Dni mijały, a ja zaczynałem zauważać, że coś jest jednak nie tak. Niby w żartach, gdzieś między słowami, ale ciągle słyszałem, że należy oszczędzać. - Nie wyrzucaj tych ziemniaków, potem odgrzeję je na kolację. Do znajomych pójdziemy piechotą, po co wydawać na bilety. Zgaś światło - trzeba oszczędzać. Na zakupy zawsze szła z ulotką promocyjną, kupowała najtańsze jedzenie w najtańszych sklepach. Do pracy chodziła pieszo, żeby nie wydawać pieniędzy na bilety. Nie jadaliśmy na mieście, "bo drożej". Zaczęło mnie to trochę dziwić. Wiedziałem, że nie zarabia najgorzej. Pracowała jako recepcjonistka w dobrym hotelu, dodatkowo w weekendy pomagała w restauracji. Jednak liczyła każdy grosz. Oszczędzała na wszystkim. Skąd ta oszczędność? Przecież właśnie od tego uciekała z Polski. Zawsze marzyła o tym, że kiedyś będzie ją stać na dobre kosmetyki, na dobre ciuchy, bieliznę, buty.

Po trzech tygodniach mojego pobytu, podczas kolacji zapytała: "Zostajesz, czy wracasz. Pytam, bo nie mam pieniędzy na życie we dwójkę."- Zatkało mnie. Jestem realistą, wiedziałem, że jeżeli miałbym zostać, należałoby rozglądnąć się za jakąś pracą, tym bardziej, że moje "kieszonkowe" już się kończyło. Jednak to stwierdzenie bardzo zabolało. Dwa dni później siedziałem w samolocie. Bilet kupiłem za resztkę swoich pieniędzy. Nie odprowadziła mnie na lotnisko. - Muszę iść do pracy, nie mogę stracić dwóch godzin, to ponad 20 funtów.

* * *

Żadna z tych historii nie ma szczęśliwego zakończenia. Krzysztof rozstał się z Justyną, Marta odeszła od Mikołaja, który znów wyjechał do Anglii. Kasia straciła kontakt z ukochaną siostrą.
Druga strona lustra

Bohaterowie, zapytani o zmiany w sposobie ich bycia nie tyle nie zaprzeczają, co nie widzą w tym żadnego większego problemu.

- Zupełnie nie rozumiem skąd to całe zamieszkanie. Nie spodziewałem się, że ona komukolwiek będzie chciała opowiadać takie rzeczy. Że ja wydawałem pieniądze bez opamiętania, że ją upokorzyłem - mówi Mikołaj podczas rozmowy telefonicznej. - Wolne żarty. Pojechałem do Anglii. Pracowałem ciężko i nie widzę powodu, żeby nie móc wydać pieniędzy, które uczciwie zarobiłem w taki sposób, jak tego chcę. No to co, że stłukłem parę kieliszków? Też mi problem. Ale czy wspomniała, że kupiłem jej kilka niezłych ciuchów i wydałem majątek na perfumy i kremy? Uważam, że nie ma o czym mówić. Zresztą każdy z moich znajomych, jak pojawia się w kraju, to trochę poszaleje z kasą. Nie ma się co dziwić. Przecież w Polsce barman zarabia grosze, a haruje 15-17 godzin codziennie, przez siedem dni w tygodniu.

Tutaj jest inaczej. Szanują mnie. Opłacili mi kurs języka. Jak zostaję w pracy po godzinach, to mi płacą. Czuję się lepiej, pewniej, wiem, że jestem potrzebny i nie zwolnią mnie za to, że w butelce brakuje 2 ml wódki. Na tą kasę, którą zarabiam tutaj w ciągu tygodnia, musiałbym w Polsce pracować ponad miesiąc. Nie ma o czym rozmawiać. A to, że panna teraz opowiada jaki jestem podły, to jest jej problem.

* * *

Na początku rozmowy Justyna jest bardzo zdenerwowana. - Po co ja się zgodziłam na to spotkanie? Nie ma o czym mówić. Każdy chce przecież normalnie żyć. Pracować, zarabiać. Co w tym dziwnego, że nie szastam kasą na prawo i lewo. Wynajmuję pokój, bo tak mi jest wygodniej. Nie miałabym czasu zajmować się mieszkaniem.

- Więc dlaczego Krzysztof twierdzi, że żyje pani na granicy ubóstwa, chcąc jak najwięcej zaoszczędzić? - ; Nie na granicy ubóstwa, tylko zupełnie normalnie, jak większość ludzi, którzy tu przyjechali - odpowiada.


ALEKSANDRA BILSKA 2005-06-08




W oczach Justyny pojawiły się łzy. Głos się załamał. Po chwili podniosła wysoko głowę, otarła łzy. - Coś Pani powiem. Nie jestem już biedna. Kiedyś może tak było. Ale teraz już nie. Pracuję, zarabiam i oszczędzam. Wie Pani co to znaczy nie jeść przez kilka dni, jak smakuje podpleśniały chleb, jak śpi się na podłodze w towarzystwie kilku zupełnie obcych Azjatów? Pewnie nie. Tak, kiedyś byłam biedna, ale nie teraz i obiecałam sobie, że już nigdy nie będę. Do widzenia.

* * *

Telefon Anny nie odpowiadał od trzech dni. Nagrałam się na sekretarkę. Poprosiłam o rozmowę. Cisza.

Minął tydzień. Komórka zadzwoniła późnym wieczorem. - Hello, I would like to speak to Aleksandra. Anna is speaking.

Wyjaśniłam dlaczego dzwoniłam, że chciałabym porozmawiać o Kasi i o tym, jak według siostry zmieniła się Anna w czasie pobytu w Londynie. - Myślałam, że stało się coś poważnego, a okazuje się, że moja siostra narzeka na mnie. No cóż. Niech wyjedzie wreszcie z tego zaścianka, w którym ciągle mieszka, to zobaczy jak szybko zmieniają się ludzie, gdy mieszkają za granicą. Nie mamy o czym rozmawiać. I proszę więcej nie dzwonić. Pod żadnym pozorem.

Zamiast zakończenia

O takich zmianach mówi się, że to oddziaływanie innego kraju. Według socjologów powodów takich zachowań może być wiele. Chęć przekonania samego siebie o swojej wartości i atrakcyjności, chęć zaimponowania innym, a czasami ukrycie pod maską tego innego swoich lęków i obaw dotyczących życia w innym kraju. Jedno zaskakuje najbardziej. Tego typu zachowania można spotkać najczęściej u Polaków. Wśród obywateli innych państw praktycznie nie występują. I to ostatnie pozostawię bez komentarza."

Znalezione na onecie, więc raczej czytałem to z wielkim przymrużeniem oka. Może tak ma naprawdę niewielki promil ludzi, którzy wyjechali. Karykatura, pewnie zmyślona albo mocno ubarwiona.
Uspokój sie. To nasz przyjaciel, Zegrzysław. No, Zegrzysław wycharcz coś do pani.
Awatar użytkownika
Ted Bundy
Weteran
Weteran
Posty: 5219
Rejestracja: 16 wrz 2005, 16:29
Skąd: IV RP
Płeć:

Postautor: Ted Bundy » 03 sty 2007, 05:55

Ciekawy artykuł :) O ile zachowanie tej szmirki, co 2 mce siedziała i pozowała na córkę Albionu (zapewne za 4.8 netto na łapkę <hahaha> ), raczej IMO przesadzone, nie słyszałem osobiście o takim idiotyźmie;za to pan puszczający hajs z miną angielskiego lorda, bardzo znajome widoki :] Chociażby kumpel, kiedyś przez dwa miechy wakacji w Polsce przewalił na nasze ok 15 kawałków. Ale bez chamstwa wobec obsługi i tego typu tandety. Pełen kultur. W pewnym stopniu go rozumiem, on też był kiedyś na dnie. I chciał poczuć siłę pieniądza.

[ Dodano: 2007-01-03, 06:03 ]
tak wygląda chamstwo, jak dorwie się do szmalu - używając cytatu z MWilków. Będąc tam NIKIM,popychadłem Brytoli, którzy już patrzą wilkiem bo i im spadły wynagrodzenia za pracę (minimalna coraz częściej, bo i Polakowi więcej nie dadzą, a chętnych mają multum - równia pochyła) chce tu się być kimś. I leczy swe kompleksy :] Ale IMO niewielu zachowuje się tak, jak przytoczono w tekście.
http://www.facebook.com/LKSPogonLwow

Reaktywowany w 2009 r. Razem przywróćmy świetność tej historycznej drużynie!

http://www.piotrlabuz.pl/
http://michalpasterski.pl/
http://www.mateuszgrzesiak.pl/
Zegrzysław
Zaglądający
Zaglądający
Posty: 27
Rejestracja: 05 gru 2006, 21:44
Skąd: Polska
Płeć:

Postautor: Zegrzysław » 04 sty 2007, 01:21

Wiesz, niektórzy jadą na wakacje, żeby zarabić na studia zaoczne (kolezanka kuzynki), niektorzy, zeby sobie poduczyc sie jezyka, jakies doswiadczenie, albo starych kolegow spotkac (takie przypadki sie tez zdarzaja). Przyklad, ktory zostal podany jest doscy "przekoloryzowany" i mocno demonizowany. Raczej lekko podrasowany. Choć mogą się i tacy ludzi trafić. Ostatnio czytam w internecie : http://wiadomosci.onet.pl/1382162,2678,kioskart.html

I wystarczy zobaczyc na komentarze. Ciekawi mnie dlaczego ludzie tak siebie nie lubia. Fakt, onet onetem.



A na koniec taki kawal (nie wiem czy stary, z jak dluga broda, ale nie wazne)

Na poczatku XXI wieku, zahibernowano Busha i Putina, aby mogli w późniejszych latach, zostac odmrozeni (lub w wypadku jakiegos niebezpieczenstwa) i nadal sluzyc swoim krajom. Po jakis 50-100 latach zostaja odmrozeni (odhibernowani). Zeby jednak kontakt z zaistniala rzeczywistoscia, nie byl za wielkim szokiem, najpierw zaprowadzono ich do pokoju. Z głośników sączy się miła dla ucha muzyczka, dostają coś do picia, coś do jedzenia. A po tym wszystkim dostają gazetę. Najpierw czyta Putin, czyta, czyta, az w pewnym momencie, zaczyna sie smiac. Bush zdziwiony, pyta się:
- Co przeczytałeś?
Putin z triumfem na twarzy, pokazuje mu gazetę, a tam tytuł jednego z tematów "USA przeszlo na komunizm". Potem gazete dostaje juz przygnebiony i smutny Bush, czyta, czyta, przeglada, wertuje i tez zaczyna sie smiac. Smieje sie, smieje sie, Putin zdziwiony, patrzy na niego i pyta się:
- Co takiego przeczytałeś?
A on pokazuje mu gazete i wskazuje tytuł kolejnego z tematów, a tytuł brzmi:
.
.
.
.
"Konflikty na granicy polsko-chińskiej"

:)
Uspokój sie. To nasz przyjaciel, Zegrzysław. No, Zegrzysław wycharcz coś do pani.
Awatar użytkownika
lollirot
Weteran
Weteran
Posty: 3294
Rejestracja: 02 maja 2005, 00:52
Skąd: ...
Płeć:

Postautor: lollirot » 04 sty 2007, 09:00

Zegrzysław pisze:nie wiem czy stary, z jak dluga broda

z baaardzo długą ;)
pan nie jest moim pasterzem
a niczego mi nie brak
nie przynależę i nie wierzę
i chociaż idę ciemną doliną
zła się nie ulęknę i nie klęknę.
Awatar użytkownika
kot_schrodingera
Weteran
Weteran
Posty: 2114
Rejestracja: 21 wrz 2005, 10:18
Skąd: z nikąd
Płeć:

Postautor: kot_schrodingera » 18 maja 2008, 12:49

wznawiam temat bo nie chcę zakładać nowego, a interesuje mnie pewien aspekt emigracji. Jeszcze kilka lat temu emigrowaliśmy w 99% ze względów ekonomicznych. dziś można w Polsce żyć na względnie satysfakcjonującym poziomie. nie w tym rzecz, bo każdy ma inne potrzeby. chodzi mi o względy poza ekonomiczne. Oczywiście że domek w Mill Valley ma o wiele piękniejsze widoki niż Praga w Warszawie. Ale jak odbieracie życie na emigracji? Czy ludzie są milsi? brakuje wam chamstwa? A może czujecie dystans? Czy bariera językowa jest zbyt poważna by zamieszkać za granicą na stałe? A może brakuje wam przyjaciół?
Patrz, Kościuszko, na nas z nieba raz Polak skandował.
I popatrzył nań Kościuszko i się zwymiotował.
/Konstanty Ildefons Gałczyński/
Awatar użytkownika
AMX
Uzależniony
Uzależniony
Posty: 324
Rejestracja: 02 lis 2005, 00:29
Skąd: Burkina Faso
Płeć:

Postautor: AMX » 18 maja 2008, 13:06

Widzisz Błażej odpowiem to może na własnym przykładzie.W końcu rok spędziłem na zielonej wyspie. Co prawda mój przykład nie będzie za bardzo miarodajny gdyż byłem typowym emigrantem zarobkowym,więc wszelkie rozrywki,uciechy i etc. starałem się ograniczać. Z perspektywy 4 miesięcy w Polsce mogę stwierdzić, że Irlandia dawała poczucie spokoju.Może to przez ludzi,którzy są tam bardziej przyjaźni i uśmiechnięci niż w Polsce a może przez warunki ekonomiczne. Nie wiem,ale miałem uczucie,że w sumie wszystko zależy od człowieka. Jeśli chcesz to możesz pracować cały czas na zmywaku, jeśli masz chęci to możesz się dokształcać,awansować czy przenieść się do dowolnego kraju,żeby tam pracować. Masz takie możliwości, droga jest otwarta . W Polsce pewnie też są takie mozliwość ,ale wydaje mi się,że znacznie trudniej dostępne. Zresztą czy w Polsce za 1500 złotych można żyć samemu, chodzić na kurs językowy i opłacać do tego studia podyplomowe. W Erie za podobne pieniądze tylko w ojro można to wszystko połączyć a i starczy jeszcze na wakacje.
Wy jeździcie, My latamy.
Awatar użytkownika
Elspeth
Weteran
Weteran
Posty: 1525
Rejestracja: 15 lip 2004, 12:22
Skąd: Dublin
Płeć:

Postautor: Elspeth » 18 maja 2008, 13:08

Z mojej perspektywy moge Ci napisac, ze na pewno nie brakuje mi tutaj chamstwa, ktorego nie raz nie dwa bylam swiadkiem w PL. Jedyne jakie moge spotkac to wlasnie niestety ze strony naszych 'kochanych' rodakow. Ludzie tutaj sa nastawieni do drugiego czlowieka bardzo pozytywnie, zawsze znajda czas zeby np Ci wskazac droge jak sie zgubisz itd. Jeszcze nigdy nie spotkalam sie z odpowiedzia 'przepraszam, spiesze sie' Zawsze pomocni. Tutaj zycie plynie jakos bardziej na luzie. Ludzie chyba mniej zestresowani sa. Znajomych moze czasem brakuje ale sa i nowi. Do PL wracac na chwile obecna nie zamierzam. Podoba mi sie zycie tutaj.
Non! Rien de rien... Non ! Je ne regrette rien !
Awatar użytkownika
kot_schrodingera
Weteran
Weteran
Posty: 2114
Rejestracja: 21 wrz 2005, 10:18
Skąd: z nikąd
Płeć:

Postautor: kot_schrodingera » 18 maja 2008, 13:12

a nie przeszkadza wam że "tam" zawsze będziecie imigrantami? nie brakuje wam poskiego kina, polskiego języka?
Patrz, Kościuszko, na nas z nieba raz Polak skandował.

I popatrzył nań Kościuszko i się zwymiotował.

/Konstanty Ildefons Gałczyński/
Awatar użytkownika
AMX
Uzależniony
Uzależniony
Posty: 324
Rejestracja: 02 lis 2005, 00:29
Skąd: Burkina Faso
Płeć:

Postautor: AMX » 18 maja 2008, 13:14

Dokładnie pamiętam jak raz nie mogłem znaleźć siedziby jednej firmy, kręciłem się w kółko ze znajomymi samochodem i nie za bardzo wiedzieliśmy jak dotrzeć do celu.Koniec końców zatrzymaliśmy się przy jednym magazynie i pobiegłem, żeby się zapytać czy nie wiedzą gdzie się znajduje taka a taka firma. Irlandczyk,którego pytałem nie wiedział gdzie się ta firma znajduje ale zaraz wyciągnął książkę telefoniczną zadzwonił do nich i zaczął mi tłumaczyć jak dojechać.Bardzo mnie to pozytywnie zaskoczyło

[ Dodano: 2008-05-18, 13:17 ]
Wiesz w Erie nie trudno się natknąć na Polaków, więc z językiem nie ma problemu. A poza tym róznorodność jest taka ciekawa.Fajnie jest mieć znajomych Francuzów, Niemców, Włochów niż tylko Polaków. Różne podejścia, zwyczaje.Ciekawa sprawa. A co do kina i etc. Przecież emigranci nie wyejżdżają na Sybir.Jest Internet ,cyfra plus.
Wy jeździcie, My latamy.
Awatar użytkownika
Elspeth
Weteran
Weteran
Posty: 1525
Rejestracja: 15 lip 2004, 12:22
Skąd: Dublin
Płeć:

Postautor: Elspeth » 18 maja 2008, 13:24

AMX pisze:Fajnie jest mieć znajomych Francuzów, Niemców, Włochów niż tylko Polaków.

Potwierdzam. Podoba mi sie ta roznorodnosc. Poza tym naprawde jak na razie nikt nie dal mi tu odczuc ze jestem 'obca'.
A Polakow to tu jest zatrzesienie ;) Polskie sklepy rosna jak grzyby po deszczu. Blazej ja tu jestem rowniez po to zeby podszkolic jezyk, chce w koncu wykorzystywac w praktyce cos czego uczylam sie n lat. Wracac nie mam po co. W tej chwili to jest moje miasto, tu jest moje zycie.
Non! Rien de rien... Non ! Je ne regrette rien !
Awatar użytkownika
AMX
Uzależniony
Uzależniony
Posty: 324
Rejestracja: 02 lis 2005, 00:29
Skąd: Burkina Faso
Płeć:

Postautor: AMX » 18 maja 2008, 13:31

Pewnie jak Ted wróci z Paryża to wpadnie i temat pozamiata.
Wy jeździcie, My latamy.
Awatar użytkownika
pani_minister
Administrator
Administrator
Posty: 2011
Rejestracja: 23 kwie 2006, 05:29
Skąd: Dublin
Płeć:

Postautor: pani_minister » 18 maja 2008, 13:42

Blazej30 pisze:"tam" zawsze będziecie imigrantami?

Błażej, to przeszkadza tylko ludziom, którzy chcą być częścią tłumu.
Będę imigrantką, ale dopóki nie będzie się to wiązało z dyskryminacją i podobnymi kwiatkami, nie będę tego uważała za utrudnienie. Coś na zasadzie: jestem z Polski. A ona jest blondynką. A on jest fotografem. Rozumiesz? Cecha, nie wada - ani zaleta. Ot, kolejny deskryptor. Jest dużo ludzi i środowisk, które tak właśnie do tego podchodzą. W dodatku w odróżnieniu od na przykład blond koloru włosów, kwestii "imigranckości" nie widać od razu (tak btw: ostatnio pomylono mnie ze Szkotką <diabel> ).

Blazej30 pisze:nie brakuje wam poskiego kina, polskiego języka?

Przegląd polskiego kina skończył się nie tak dawno. Premier tu sporo. Polski język? W każdej knajpie, banku, sklepie, na poczcie. Powiedziałabym, że mam więc przesyt. Polskie Cyfry i inne Polsaty wystające z dachów i okien budynków. Polskie reklamy na przystankach i billboardach. Polskie sklepy, polskie półki w każdym supermarkecie. "For Polish support please press one". Nie, nie brakuje <diabel>

Przyjaciół mam dookoła tylu, że w Polsce mało kto już został. Dawni i niezmienni, poznaję nowych znajomych, ale przyjaciółmi jak na razie ich nie nazwę.

Widoki? Rewelacja. Zakochałam się w irlandzkim niebie, mogę patrzeć godzinami. Na morze też.

Problemy? Jakieś tam są. Jak dla mnie w dużo mniejszym stężeniu, niż w Polsce.
Ostatnio zmieniony 18 maja 2008, 14:59 przez pani_minister, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
Elspeth
Weteran
Weteran
Posty: 1525
Rejestracja: 15 lip 2004, 12:22
Skąd: Dublin
Płeć:

Postautor: Elspeth » 19 maja 2008, 23:14

Blazej30 pisze:Czy bariera językowa jest zbyt poważna by zamieszkać za granicą na stałe?

Oczywiście, że bariera językowa jest i nie przeskoczy się jej tak od razu. Ale nie jest to coś co w jakiś sposób uniemożliwia normalne kontakty z ludźmi. Poza tym Irlandczycy naprawdę są bardzo pozytywnie nastawieni do imigrantów (ok, przynajmniej Ci których spotkalam i Ci których spotkali moi znajomi) i często sami starają się ograniczyć maksymalnie ta barierę.
AMX pisze:Pewnie jak Ted wróci z Paryża to wpadnie i temat pozamiata.

Oczywiście, że tak, bo przecież 'Ted wie najlepiej'.
pani_minister pisze:Zakochałam się w irlandzkim niebie, mogę patrzeć godzinami. Na morze też.

Ja się zakochałam w ludziach. A w widokach też się zakochuję. Ostatnio 4 godziny przeleżałam na plaży wsłuchując się w szum fal, patrząc w niebo i morze. Po raz pierwszy w życiu chyba jestem spokojna o najbliższą przyszłość. I to właśnie tutaj, a nie w Polsce.
Non! Rien de rien... Non ! Je ne regrette rien !

Wróć do „Wszystkie inne tematy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 172 gości