Seks - przejaw czy efekt uboczny miłości?
: 07 sty 2006, 01:08
Seks rozładowuje napięcie, miłość je potęguje
-- Woody Allen
Prawdziwa miłość jest nie fizyczna, nienamacalna, mistyczna. Dwie kochające się osoby stanowią jakby dwie pozbawione ciał dusze, które przenikają się wzajemnie dzieląc się swym ciepłem, swą energią, swą miłością. W miłości bliskość ukochanej osoby jest wszystkim czego nam trzeba – czy aby na pewno?
Ortodoksyjni romantycy pewnie powiedzą, że tak – ich przeciwnicy zarzucą im absurd, popadając w kolejną skrajność, podczas gdy prawda leży gdzieś po środku, daleko poza ich zasięgiem.
Często spotykam się z bardzo przyziemnym nastawieniem do fizycznego objawu miłości – seksu. Dla ludzi mających słabe pojęcie o uczuciach wyższych będzie to tylko sport, ulotna przyjemność zaspokajająca zwierzęce rządze. Im nie zależy na partnerze, a często liczy się wręcz ilość, nie jakość. Nie trzeba dodawać iż większość takich ludzi to łóżkowi egoiści.
Z drugiej strony często spotykam się ze spłycaniem duchowej wartości cielesnego zbliżenia. Może nie tyle spłycaniem, co rozdzielaniem ciała i duszy – to co jest przyjemnością dla ciała, niekoniecznie ma jakąkolwiek wartość dla duszy. Nie traktują seksu jako najpełniejszego okazania partnerowi miłości, „bo to przecież takie przyziemne”.
Podczas gdy ciało i duszę łączy nierozerwalna więź. To dwie strony tej samej monety. Co sprawia przyjemność naszemu ciału, to przekłada się na emocje, nie tylko instynkty jak sądzą niektórzy.
Prawdziwie kochający wkłada wiele fantazji i energii w każdą pieszczotę, w końcu ciało jest przedsionkiem duszy. Gdybyśmy mogli opuścić na moment swoje ciała i przenikać swoje dusze być może seksualne zadowolenie nie miałoby już żadnego znaczenia, jednak nie możemy. Jak więc inaczej można pokazać ukochanej osobie uczucia i rządze które się w nas kłębią? Nie można, nie w takiej skali i nie z takim zapamiętaniem. Trzeba tylko nauczyć się czuć ciałem, ale zarazem umieć je na chwilę opuścić, podążyć drogą jaką prowadzi nas partner – bez wahania i bez wątpliwości, zaufać.
Nie mówię tutaj tylko o klasycznym seksie, mówię o każdej formie sprawiania sobie nawzajem przyjemności nie podszytej egoizmem.
Weźmy za przykład miłość Francuzką (nie przepadam za określeniem „seks oralny”, jest takie… bezuczuciowe). To jest jak najgłębszy pocałunek, najbardziej intymny, wyzwalający całą feerię uczuć i emocji. W prawdziwie zaangażowanym związku to jak powiedzieć „spójrz teraz oczyma duszy jak bardzo Cię ocham, poczuj to czego nie mogę przekazać słowami”.
Być może to tylko moje subiektywne spojrzenie na ten temat, ale jestem głęboko przekonany że nie jestem sam.
Dlaczego więc wielu ludzi uważa taką formę pieszczot za zwykłą, tanią podnietę, poniżającą, niegodną, wręcz odpychającą – często za „widzimisie” zaczerpnięte z filmów czy pism XXX?
Przypomina mi się jeden temat z forum założony (o zgrozo) przez kobietę, pt: „Lody dla pań” – nie dość że samo określenie użyte w formie innej niż żartobliwa jest płytkie, to sama autorka podsumowuję tę formę zaspokajania partnera jako „dziwkarską”, podczas gdy takie same pieszczoty bardzo chętnie przyjmuje od swojego partnera. Czy jest tu obecna miłość? Jeśli jest, to skąd się bierze ten podział na to co jest okazywaniem sobie uczuć, a co ohydnym zwyczajem, który z miłością niewiele ma wspólnego?
Z drugiej strony słyszę też obawy niektórych kobiet, jakoby mężczyźni zmuszali się do obdarowywania ich takimi pieszczotami z chęci „zrobienia im dobrze”. Zmuszali się? Nie wiem którzy mężczyźni, ale na pewno nie ci kochający. Dla mnie obdarzanie partnerki takimi pieszczotami to najintymniejsza forma miłości, kiedy niemal mogę dostrzec to co dzieje się w jej wnętrzu; kiedy mogę dać jej odczuć w pełni co drzemie w moim. Można chyba powiedzieć, że satysfakcjonuje mnie to nawet bardziej niż ją, mimo iż ja tylko daję.
Z drugiej strony przyjmowanie takich pieszczot od partnerki – cóż, czyż mogę się poczuć bardziej akceptowany pod każdym względem niż podczas takiego aktu? Jestem uległy jej tak samo jak ona mnie.
Trudno mi tutaj dostrzec poniżanie którejkolwiek ze stron (biorąc oczywiście pod uwagę łączącą obie strony miłość).
Co ma na celu ten temat? Po co w ogóle tyle się naprodukowałem? Sam do końca nie wiem, po prostu mnie „naszło”. Początkowo miała to być swego rodzaju rozprawka – po prostu coś do przeczytania i pozostawienia bez komentarza, ale gdzieś po drodze zmieniła się formuła i zamierzenie. Przepraszam jeśli przez to moje wypociny są nieco chaotyczne. Chciałem poznać również wasze podejście do tematu, ale od tej drugiej strony, bardziej uczuciowej niż cielesnej.
Jeżeli komuś chciało się przebrnąć przez ten tasiemcowy tekst to chętnie poznam jego punkt widzenia. Tak tych którzy są za, jak i tych przeciw. Co wami powoduje? Podejdźcie proszę do tego tematu na luzie, ale poważnie, żeby nie zagubić jego właściwej treści.
Link do orginalnego wątku wraz z komentarzami.
-- Woody Allen
Prawdziwa miłość jest nie fizyczna, nienamacalna, mistyczna. Dwie kochające się osoby stanowią jakby dwie pozbawione ciał dusze, które przenikają się wzajemnie dzieląc się swym ciepłem, swą energią, swą miłością. W miłości bliskość ukochanej osoby jest wszystkim czego nam trzeba – czy aby na pewno?
Ortodoksyjni romantycy pewnie powiedzą, że tak – ich przeciwnicy zarzucą im absurd, popadając w kolejną skrajność, podczas gdy prawda leży gdzieś po środku, daleko poza ich zasięgiem.
Często spotykam się z bardzo przyziemnym nastawieniem do fizycznego objawu miłości – seksu. Dla ludzi mających słabe pojęcie o uczuciach wyższych będzie to tylko sport, ulotna przyjemność zaspokajająca zwierzęce rządze. Im nie zależy na partnerze, a często liczy się wręcz ilość, nie jakość. Nie trzeba dodawać iż większość takich ludzi to łóżkowi egoiści.
Z drugiej strony często spotykam się ze spłycaniem duchowej wartości cielesnego zbliżenia. Może nie tyle spłycaniem, co rozdzielaniem ciała i duszy – to co jest przyjemnością dla ciała, niekoniecznie ma jakąkolwiek wartość dla duszy. Nie traktują seksu jako najpełniejszego okazania partnerowi miłości, „bo to przecież takie przyziemne”.
Podczas gdy ciało i duszę łączy nierozerwalna więź. To dwie strony tej samej monety. Co sprawia przyjemność naszemu ciału, to przekłada się na emocje, nie tylko instynkty jak sądzą niektórzy.
Prawdziwie kochający wkłada wiele fantazji i energii w każdą pieszczotę, w końcu ciało jest przedsionkiem duszy. Gdybyśmy mogli opuścić na moment swoje ciała i przenikać swoje dusze być może seksualne zadowolenie nie miałoby już żadnego znaczenia, jednak nie możemy. Jak więc inaczej można pokazać ukochanej osobie uczucia i rządze które się w nas kłębią? Nie można, nie w takiej skali i nie z takim zapamiętaniem. Trzeba tylko nauczyć się czuć ciałem, ale zarazem umieć je na chwilę opuścić, podążyć drogą jaką prowadzi nas partner – bez wahania i bez wątpliwości, zaufać.
Nie mówię tutaj tylko o klasycznym seksie, mówię o każdej formie sprawiania sobie nawzajem przyjemności nie podszytej egoizmem.
Weźmy za przykład miłość Francuzką (nie przepadam za określeniem „seks oralny”, jest takie… bezuczuciowe). To jest jak najgłębszy pocałunek, najbardziej intymny, wyzwalający całą feerię uczuć i emocji. W prawdziwie zaangażowanym związku to jak powiedzieć „spójrz teraz oczyma duszy jak bardzo Cię ocham, poczuj to czego nie mogę przekazać słowami”.
Być może to tylko moje subiektywne spojrzenie na ten temat, ale jestem głęboko przekonany że nie jestem sam.
Dlaczego więc wielu ludzi uważa taką formę pieszczot za zwykłą, tanią podnietę, poniżającą, niegodną, wręcz odpychającą – często za „widzimisie” zaczerpnięte z filmów czy pism XXX?
Przypomina mi się jeden temat z forum założony (o zgrozo) przez kobietę, pt: „Lody dla pań” – nie dość że samo określenie użyte w formie innej niż żartobliwa jest płytkie, to sama autorka podsumowuję tę formę zaspokajania partnera jako „dziwkarską”, podczas gdy takie same pieszczoty bardzo chętnie przyjmuje od swojego partnera. Czy jest tu obecna miłość? Jeśli jest, to skąd się bierze ten podział na to co jest okazywaniem sobie uczuć, a co ohydnym zwyczajem, który z miłością niewiele ma wspólnego?
Z drugiej strony słyszę też obawy niektórych kobiet, jakoby mężczyźni zmuszali się do obdarowywania ich takimi pieszczotami z chęci „zrobienia im dobrze”. Zmuszali się? Nie wiem którzy mężczyźni, ale na pewno nie ci kochający. Dla mnie obdarzanie partnerki takimi pieszczotami to najintymniejsza forma miłości, kiedy niemal mogę dostrzec to co dzieje się w jej wnętrzu; kiedy mogę dać jej odczuć w pełni co drzemie w moim. Można chyba powiedzieć, że satysfakcjonuje mnie to nawet bardziej niż ją, mimo iż ja tylko daję.
Z drugiej strony przyjmowanie takich pieszczot od partnerki – cóż, czyż mogę się poczuć bardziej akceptowany pod każdym względem niż podczas takiego aktu? Jestem uległy jej tak samo jak ona mnie.
Trudno mi tutaj dostrzec poniżanie którejkolwiek ze stron (biorąc oczywiście pod uwagę łączącą obie strony miłość).
Co ma na celu ten temat? Po co w ogóle tyle się naprodukowałem? Sam do końca nie wiem, po prostu mnie „naszło”. Początkowo miała to być swego rodzaju rozprawka – po prostu coś do przeczytania i pozostawienia bez komentarza, ale gdzieś po drodze zmieniła się formuła i zamierzenie. Przepraszam jeśli przez to moje wypociny są nieco chaotyczne. Chciałem poznać również wasze podejście do tematu, ale od tej drugiej strony, bardziej uczuciowej niż cielesnej.
Jeżeli komuś chciało się przebrnąć przez ten tasiemcowy tekst to chętnie poznam jego punkt widzenia. Tak tych którzy są za, jak i tych przeciw. Co wami powoduje? Podejdźcie proszę do tego tematu na luzie, ale poważnie, żeby nie zagubić jego właściwej treści.
Link do orginalnego wątku wraz z komentarzami.