
Jesteśmy z moją kobietą młodą parą, od niedawna zaczęliśmy współżycie

Na wszelkich stronach, materiałach, artykułach pisze się, że aby seks był udany najpierw mężczyzna powinien pieścić oralnie swoją kobietę, zająć się jej "myszką", a nawet najpierw doprowadzić do orgazmu łechtaczkowego, a dopiero potem w nią wejść.
Czy naprawdę każdy stosunek musi wyglądać właśnie tak, że trzeba doprowadzić jej łechtaczkę do wrzenia a dopiero potem przejść do stosunku? Czy to nie jest zbyt przewidywalne i schematyczne, że za każdym razem trzeba schodzić coraz niżej i długo pieścić jej "muszelkę"? Nie mam nic przeciwko, ale nie chcę, aby moja kobieta myślała, że naczytałem się jakichś poradników i teraz w pierwszej kolejności doprowadzam ją oralnie do orgazmu, a dopiero potem w nią wchodzę.
Stąd mam do Was pytanie, jak to ma wyglądać? Czy za każdym razem trzeba poddać się temu schematowi czy np. gra wstępna może obejść się bez zabawy z jej łechtaczką?
Mam też pytanie, czy uzyskanie orgazmu łechtaczkowego, a zaraz potem wejście w nią nie sprawi jej bólu lub nie zniechęci ją do dalszego seksu?
Pozdrawiam wszystkich
