Mam swietnego chlopaka, jestesmy ze soba od niecalego roku. Mam 23 lata a on 27, wczesniej mialam doswiadczenia seksualne z kilkoma innymi facetami i dopiero z moim obecnym facetem jest mi super w lozku. 'Super' poniewaz dopiero z nim udalo mi sie przezyc orgazm i regularnie mi sie to udaje, takiego kochanka na pewno mozna mi pozazdroscic;-) Poza tym jestesmy dla siebie nie tylko partnerami ale i przyjaciolmi od serca, wszystko uklada sie bardzo dobrze.
A jednak. Pojawil sie problem. Mam pewne zle przezycia z mojego poprzedniego zwiazku (ktore jak wywnioskowalam bardzo rzutuja na moje obecne zycie seksualne i najwidoczniej utkwily mi gleboko w psychice) gdzie nabylam nastawienie, ze generalnie faceci maja wieksze potrzeby seksualne i 'musza czesciej' i w zwiazku z tym kobieta powinna czasem zgodzic sie na seks mimo tego, iz tak naprawde wolalaby juz dawno spac (zdaje sobie sprawe, ze to chore przekonanie ale ono naprawde siedzi mi w psychice). Pamietam, ze czesto uprawialam seks wbrew wlasnej woli lub musialam 'przekonywac sie' do seksu, a do tego czasem seks byl dla mnie bolesny poniewaz bylam poczatkujaca i myslalam ze 'tak powinno byc'. Pamietam tez, ze kiedys wrecz odmowil mi on stosowania jakiegokolwiek zabezpieczenia (odmowil zalozenia prezerwatywy), wtedy czulam sie na pol zgwalcona... a do tego po jakims czasie bez przyczyny mnie rzucil, wtedy moje poczucie wartosci juz kompletnie leglo w gruzach.
Dzis strasznie tego zaluje, jednak niestety przeszlosci nie zmienie i obecnie musze uporac sie z cieniami przeszlosci. W poprzednim zwiazku przez miesiace buntowalam sie w sobie i wyksztalcalam swego rodzaju 'system obronny' podpowiadajacy mi z jednej strony ze 'no coz, czasem moge nie miec ochoty ale facetowi sie nalezy' a z drugiej strony 'ale przeciez ja wcale nie mam ochoty:(' nabywajac wstret do mezczyzn i czujac sie pod nieustanna presja.
Dlatego tez w obecnym zwiazku dwa, o ile nie trzy razy, zastanawiam sie, czy 'chce tego czy nie' kiedy cos zaczyna sie dziac. Po prostu nie potrafie cieszyc sie chwila ale jedyne co roi sie aktualnie w mojej glowie to 'czy powinnam? czy mam ochote?'. Sama rzadko inicjuje seks poniewaz moj partner robi to czesto i na moja inicjatywe 'nie starcza juz miejsca'. Czasem faktycznie zdarza sie, ze moj facet ma ochote a ja nie, i wtedy odmawiam, ale czuje sie zle z tego powodu. Czuje ze powinnam a nie chce i obwiniam sie za to. Nadal odzywa sie we mnie mysl 'jestes to jemu winna', 'dzis powinnac mu sie oddac', 'on tego oczekuje'. Do dzis zdarza sie, ze kocham sie mimo, ze najchetniej lezalabym juz na lewym boku i chrapala, ale poniewaz znam potrzeby mojego chlopaka i niesamowicie go kocham, zdarza sie, ze uprawiam seks rowniez kiedy 'jest mi to obojetne' (tzn. 'nie mam specjalnie ochoty ale zrobie to dla ciebie'). Poza tym mysle, ze gdziestam w tej mojej dzungli mysli i obaw zakorzeniona jest mysl, ze jesli go nie zaspokoje to z czasem mnie zostawi i pojdzie do innej...
Rozmawialam z nim o tym, mowilam mu, ze nie chodzi o to, ze czasem nie mam ochoty i musze sie zmuszac, tylko w takich intymnych momentach wraca to moje 'buntownicze' nastawienie i wiecej czasu zajmuje mi myslenie niz dzialanie. A on mowi, ze absolutnie nigdy w zyciu nie chcialby sie ze mna kochac kiedy wie, ze ja nie mam ochoty i ze zawsze jasno mam mu to jasno wyartykulowac.
Wiem, ze to co mowie jest bardzo zagmatwane, nawet dla mnie samej. Wiem, ze NIE MOGE juz ani razu wiecej kochac sie kiedy najzwyczajniej w swiecie nie mam na to ochoty. Na seks musi byc wyrazna ochota i tyle, bo inaczej ktoras ze stron czuje sie pokrzywdzona. Jedyne wyjscie, jakie mi sie w tej chwili nasuwa to zaproponowac chlopakowi, ze przynajmniej w najblizszej przyszlosci TYLKO JA bede inicjowala seks, bo tylko wtedy bede na 100% pewna ze to dzieje sie z mojej woli... oczywiscie bedzie musial byc cierpliwy, pewnie czasem biedak sie sfrustruje, ale mysle, ze na dluzsza mete zaowocuje to moim lepszym nastawieniem. Wiem, ze jesli to zaproponuje to na pewno to zrozumie i uszanuje, tylko czy to ma sens? Moze po jakims czasie nabiore przekonania ze nikt mnie do niczego tu nie namawia i wrocimy do zdrowych, normalnych ukladow? Musze cos zrobic dla dobra naszych ukladow, musze to wszystko jakos uzdrowic...
Jakiwkolwiek sugestie beda przydatne