Coś w tym artykule jest... Para znajomych- on przeświadczony o swojej niemalże doskonałości, ciągle nawija o seksie i rzuca różne aluzje, ona podtrzymuje wątek, a cichaczem żali się koleżance, że właściwie nigdy nie miała orgazmu, ale go kocha i nie chce go zranic. Tragedia po prostu.
Należę do grona szczęśliwców, którzy rzadko mają problem z orgazmem. Mój facet też raczej nie pyta mnie o finał, bo albo widzi/słyszy moje moje reakcje, albo sama mu opowiadam, ze "ten drugi był jak Mont Everest"

Jednak jakiś czas temu, przez stres- tak sądzę, miałam opory, wtedy zapytał. Powiedziałam, ze tym razem nie i przy kolejnym zbliżeniu, miałam wrażenie, ze na rzęsach by stanął, byle mi tylko dogodzic. Próbował też nowych metod, zawsze się stara, ale teraz chyba potrójnie. No i efekt zamierzony został osiągnięty. Mogłam udawać, ale powiedziałam prawdę- co Go dodatkowo zmotywowało.
Myślę, ze czasami w związkach potrzeba czegoś nowego, bo za bardzo się przyzwyczailiśmy, ale przy "sztucznych orgazmach" tego nie widać i niewiele można zrobić. Z drugiej strony jednak, jeżeli ludzie sie kochają, ale faktycznie są niedopasowani i satysfakcji permanentnie nie ma, domyślam sie, ze obydwie strony cierpia z tego powodu i wtedy często kobieta pragnie zniwelować ten problem. Nie potępiam tak kategorycznie, bo wiele osób robi to z miłości i poświęca się przy tym.
Kolejna sprawa- sam akt powinien stanowić źródło radości i przyjemności. Nawet jeśli nie zostanie uwieńczony szczytem, jest przecież bliskość, połączenie fizyczne, patrzenie sobie w oczy i słowa...