ammeszka pisze:
nie tylko odpowiadam na to,że poprzednik wmawia mi iż tak dokońca nie można poznac człowieka gdyby przed ślubem nie wypił ani jednego kieliszka a po slubie wyszło na jaw ze jest nałogowcem-otóż po pierwsze na pewno by tyle nie wytrzymał./ludzie nie takie maja problemy zgadzam sie ale skoro juz je maja to nikt zanich tego nie rozwiaze-nie wiadomo jaki do końca jest nasz autor postu,czy też zwala wine na nią... trzeba by było wysłuchać dwóch stron mimo wszystko. :-)
Jeżeli tak to odebrałaś ammeszka, to przepraszam.
Po pierwsze, z tym alkoholem to był ,,akademicki'', czysto teoretyczny przykład, mający pokazać na prostym przypadku, że są możliwe takie sytuacje, gdy, pomimo najlepszych chęci, praktycznie niemożliwe jest wcześniejsze poznanie drugiej osoby, gdy chce ona osiągnąć swoje cele przez ukrywanie swojego prawdziwego ja. Oczywiście w praktyce nie jest możliwe, aby alkoholik wytrzymał bardzo długo bez picia, bo wtedy nie byłby alkoholikiem.
Po drugie, ten przykład nie był kierowany osobiście do Ciebie. Sam zauważyłem, że jakoś tak to wygląda, że akurat specjalnie do Ciebie go kieruję, ale wyniknęło to tylko z mojego braku zręczności w przekazywaniu swoich myśli, a nie było zamierzonym działaniem. W szczególności niczego nie chciałem Ci wmawiać, a tylko przedstawić wszystkim taką możliwość pod rozwagę.
Co do wysłuchania dwóch stron, bo nie wiadomo jaki jestem...
No cóż, mogę Cię zapewnić, że moja (jeszcze) żona ma zupełnie inny pogląd na tę sprawę niż ja. Podobnie jak na wiele innych spraw i zachowań, które nas dzielą i które stały się przyczyną rozpadu naszego małżeństwa. W takich sytuacjach jest to zupełnie normalne. Każdy z nas potrzebuje jakiegoś komfortu psychicznego by normalnie funkcjonować. Nikt nie chce we własnych oczach uchodzić za wzór wszelakich cech i zachowań negatywnych. I każdy będzie się usprawiedliwiał, starając się choćby częściowo zrzucić winę na drugą stronę.
Problem polega na tym, że o ile można dojść do jakiejś wspólnej prawdy, to wymaga to rozmowy i dążenia do kompromisu. Przy czym, ta wspólna prawda wcale nie musi być prawdą obiektywną, może być stanowiskiem wypracowanym w zależności od umiejętności dyplomatycznych i skłonności do kompromisu dogadujących się stron.
Kiedy zaś nie ma się już siły czy ochoty rozmawiać z drugą stroną, czy nie można znaleźć wspólnego języka, to każda ze stron pozostaje przy swojej ,,prawdzie''. Ja przedstawiłem jakie były fakty, z mojego punktu widzenia, i jaka jest teraz moja ich interpretacja. Nie upieram się przy tym, że ktoś inny (na przykład moja żona) nie będzie tego widział inaczej. Pewnie, gdyby to moja żona opisała swoją wersję wydarzeń, to ja byłbym tym złym, a ona dobrą. Podejrzewam też, że po wysłuchaniu jej wersji wiele osób nie domyśliłoby się, że mówimy o tym samym. Gdyby było inaczej, to pewnie nie rozwodzilibyśmy się teraz.