Witam was ponownie! Nie pisałem tutaj troszkę bo czekałem na jakiś rozwój wydarzeń między mną i dziewczyną. No i niestety nowy rok rozpoczął się dla mnie najgorzej jak tylko mógł. Dziś moja dziewczyna powiedziała mi że nie widzi sensu naszego związku, że to koniec, bo jest zmęczona. Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba, ale oczywiście nie bez przyczyny. Znowu oczywiście poszło o to samo - czyli sprawy seksu. Starałem się, chciałem ten temat omijać jak się tylko dało, nie chciałem już jej urazić, tym bardziej, że w święta sporo spraw sobie przedyskutowaliśmy i zarzekaliśmy się, że ten nowy rok będzie dla nas przełomowy, obiecywaliśmy sobie, że nie będzie już niepotrzebnych sporów. No i niestety. Jako że sylwestra byliśmy zmuszeni spędzić oddzielnie, dziś chcieliśmy sobie to odbić. Doszło do pettingu, było naprawdę cudownie, ale pod koniec, gdy oczekiwałem na pieszczoty z jej strony nie chciała mnie "tam" dotykać, bo... nosi akurat tipsy i jest jej niewygodnie, boi się że się jej połamą ... No po prostu szok. Taki absurdalny wydawałoby się szczegół, a wszystko zepsuł. Znowu zaczęła się rozmowa, zapytałem ją czemu znowu musimy stwarzać takie problemy. Spytałem czy to znaczy, że przez ten miesiąc jak będzie nosić te tipsy to już mnie nie dotknie? Przytaknęła, ja się trochę uniosłem, powiedziałem jej, że to jakiś absurd i w końcu usłyszałem: "nie chcę tego związku". Wiem, może niepotrzebnie robiłem jej wyrzuty z tego powodu, no ale niech któryś facet spróbuje się wczuć w tą sytuację - pieścicie dziewczynę, jest jej dobrze, jesteście strasznie podnieceni i oczekujecie na rewanż, a tu nie, klapa, bo tipsy. Oczywiście inne rzeczy jak. np. seks oralny z jej strony nie wchodzą w grę. Chyba każdy by się w tym momencie wzburzył. Cholera, ja naprawdę tego nie chciałem. Później jeszcze trochę pogadaliśmy, ale ona była już tak "oschła" wobec mnie, że nawet nie pozwoliła się dotknąć. Mówiła naprawdę stanowczo, ze nie chce już ze mną być, że to ją przerasta, że się męczy. W końcu po moich jakby tłumaczeniach, że jest wszystko ok, że naprawimy to powiedziała, że nie wie czy jeszcze coś do mnie czuje, bo ten temat zabija w niej to uczucie i że potrzebuje przerwy na przemyślenie tego wszystkiego. Na koniec jeszcze przeprosiła mnie, że może tym co mówi mnie rani, ale nic na to nie poradzi. Odprowadziłem ją do domu - w strasznie sztucznej atmosferze, w milczeniu, oczywiście obok siebie w jakiejś odległości. Na koniec spytałem kiedy się zobaczymy - a ona na to, że za 3 tygodnie-miesiąc... No po prostu tak jakby mnie w ogóle nie znała. Wróciłem teraz do domu i mam tak strasznego doła jakiego nigdy w życiu chyba nie miałem. Prawdę mówiąc to o mało się nie rozkleiłem, bo nie tak przecież miało być.
I teraz mam dylemat, czy w ogóle robić sobie jeszcze nadzieje że można uratowac ten związek, czy właśnie w tym momencie dać sobie spokój? Dopiero teraz doszło do mnie, jakim ten wałkowany przez nas temat seksu był dla niej ciężarem. Naprawdę czuję, że ją kocham, nie chcę jej stracić, ale po tym co mi dzisiaj powiedziała nie wiem czy to nie jest jednostronne. A pomyśleć, że przeżyliśmy 2 lata razem, raz było lepiej, raz gorzej, ale mimo tych problemów uczucie trzymało mnie przy niej do dziś. Już naprawdę myślałem, że nic nie jest w stanie zburzyć tego związku, że tyle razem przeszliśmy, to na pewno się uda. W lato planowałem się zaręczyć. I tu nagle z jej strony takie słowa... Czuję się teraz strasznie, jakby po mnie coś bardzo ciężkiego przejechało. Wiecie, zraniony, niepotrzebny. Co mogę wg Was teraz zrobić? Przeczekać aż może jej przejdzie? Ale przecież ile można czekać w takiej próżni? Miesiąc jak ona sugerowała? Jestem z reguły przeciwny jakimkolwiek sztucznym przerwom, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Albo się czuję że chcesz być z drugą osobą albo nie. Ja czuję, że chcę... Z drugiej strony muszę przecież uszanować jej zdanie, skoro chce przerwy, choćby nawet po to żeby się utwierdzić w przekonaniu, że faktycznie to już koniec, to niech ją ma. Nie będę też jej przepraszał ani prosił żeby jednak chciała dalej ze mną być, bo po raz kolejny mogę wyjść na "pantofla". Tylko czy nawet jeśli do siebie wrócimy, to czy uda się to naprawić? Czy oboje będziemy mieli tyle sił? Co byście zrobili na moim miejscu mając na uwadzę to co piszę teraz i co poprzednio pisałem w tym wątku? Naprawdę nie wiem co robić...

Czekać nie wiadomo ile aż się do mnie sama odezwie, czy może za parę dni zadzwonić do niej?