Pewnego dnia matka spytała, czy nie pokłóciliśmy się z powodu seksu. Ja odp. ze nie - i to była prawda. Później zaczęła gadać " no tak, na seks jeszcze masz czas, zdobędziesz zawód i dopiero będziesz podejmować ryzyko. Itd." Mówiła długo.. W którymś momencie parsknęłam śmiechem. Spytała czy zaczęłam współżycie. Znów zaczęłam się śmiać - nie mogłam wytrzymać jak mówiła niektóre "staroświeckie poglądy”. W ten oto sposób dowiedziała się...
Powiedziała, ze tak nie może być. Że prezerwatywy zawodzą i mam udać się do ginekologa po tabletki anty. Nie żałowałam, że jej o tym powiedziałam.
Poszła do kościoła, przemyślała i stwierdziła, ze współżycie przed ślubem to grzech ciężki, a ona mówiąc o tabletkach jeszcze mnie namawia. Od tego dnia codziennie kazała obiecywać, ze będziemy GRZECZNI;/ Nie obiecywałam. Ale po czasie "gadania" w kółko jej cały czas o tym samym, mając dość, obiecałam jej. Powiedziała, ze biorąc tabletki w 18tym roku życia już mogę dorobić się później dziecka z downem ;/ .. Sama nie wiem, co mam robić, wiem, ze za długo w tym celibacie nie wytrzymam;/.. Zastawiam się, czy nie pójść we wakacje do lekarza po tabletki i nie postawić ja przed faktem dokonanym, jest wyrozumiała... Sama nie wiem, czy dobrze robię...
Przy takim jej gadaniu zaczęłam wątpić we własne przekonania..
proszę o opinie...