Teoretycznie jedną z trudniejszych faz dowolnego związku partenrskiego jest pół roku, ew. rok < w zależności od intensywności spotkań, szybkości z jaką się siebie zgłębiło...
W moim rozumieniu trudny okres to wiele czynników, na które skłąda się moje nierozumienie nielogicznych reakcji mojej kobiety... Która im dłużej ze mną jest, tym upalniej zapewnia i udowadnia mi swą miłość a którą coraz mniej rozumiem...
Przykładowa sytuacja, pragnąłbym się dowiedzieć :: Why
1. Następuje kontakt - spędzenie razem powiedzmy połowy dnia, popołudnia.
2. Wywiązuje się sytuacja, w której partnerka, ukochana popełniła "x" błąd. (nie wnikajmy jakiie, bo było sporo takich sytuacji - na potrzxeby moge streścić...) Jak przystało na człeka asertywnego mówie "nie" wyrażam swój przeciw, bunt, motywuje co mi się nie spodobało, jak się poczułem, urażony, przykro i itp. Mam rację w danym problemie.
3. Reakcja dziewczyny:
- przyzanie się do błędu
- po raz setny przepraszazm, które dla mnie straciło wartość
- i coraz częstsza niepokojąca reakcja : histeria, łzy, kilkakrotnie zbieranie się na płacz
- a potem rzucanie się na szyję, pytanie czy nie zostawię, nie porzucę...
;/ nie mam zamiaru tego zrobić bo kocham swą kobietę, jestem z nią szczęśliwy:
a dewizą mojego wkładu związek to rozmowa o problemach a przede wszystkim mowieniu prosto w oczy, szczerze otwarcie co mnie zabolalo, co mi sie nie podoba (bo bylo przykre, np.) .....
i okazalo sie to nieskuteczna dewiza....
bo w miare uplywu czasu sytuacje sie nasilaja... Dziewczyna bywa często nieprzyjemna, jest nie fair w stosunku do mnie << nieistotne są przykłady.
I podobnie scenariusz... HIstierie, przeprosinym, błagania... potem po owym moim zwroceniu uwagi nastepuje okres misiowosci... jest mila, klei sie,,.. spokojna... taki budyń wręcz...
dodam że jestem człowikiek m spokojnym -0 nie krzyczę, nie przeklinam > gdy omawiam problem używam z rzeczowego słownictwa, często stosuje styl: "co sądzisz o x sytuacji" - nie rzucam w twarz bezposrednioego zarzutu tylko czesto delikatnie badam problem, psychike... mysli.. czy widzi w tym jakies nieporozumienie.. dopiero wóczas przypominam zmierzam ku setnu i przedstawiam faktyczna sytuacje...\
wydaje mi sie ze to ogolnie dobry sposob do rozw problemow: spokoj, opanowanie, tlumaczenie swoich racji, a potem otwartosc w rozmowe....
nie wydaje mi sie aby reakcja mojej kobiety byla wlasciwia: histieria, jakas taka panika, lzy, przepraszanie w niekosnczonosc co jest nuzace czasem...
ii teaz jest TERROR...
moij terror - zacynam sie bać <STRACH> zwracac na cokolwiek uwage... gdyz czuje wielka niechec do bycia swiadkiem koljnego juz podobnego scenariusza...
czy ktokolwiek zetknal sie z takim problemem?
czy to moja wina?
wydaje mi sie ze gdybym powiedzmy poruszal prolbme, (sytuacje co mnie zabolalo ) w sposob chaotyczny: krzyk, nerwy.. to mogloby to spowodowac takie reakcje... ael tu...
i najbardziej te ciagle przeprosiny i misiowatosc i budyn..;/
proszę o radę:)