Taki mój malutki problemik
: 13 wrz 2006, 14:49
Wielu z was prezentuje na niniejszym forum swe rozmite problemy, więc pomyślałem sobie, że może i ja sprubóję. Ostatecznie: czmu nie? Może przynajmniej będzie zabawnie, chociaż nie mogę niczego obiecać... Nie jest to, wszakże, sprawa życia i śmierci, lecz pewna niedogodność, która jednak bywa czasami bardzo dokuczliwa.
Otóż jestem sobie indywidualistą, którego nie imają się żadne nałogi oraz wiele z przyjemności życia. Lubię czytać książki, samotnie spacerować i jestem przyzwyczajony do spędzania długich okresów czasu wyłącznie w swoim towarzystwie, więc brak kontaktów z innymi ludźmi dotąd mi nie przeszkadzał. Teraz, w wieku dwudziestu lat, me zapatrywania na te sprawy zdają się powoli zmieniać... i tu właśnie jest pies pogrzebany. Otóż mam, naturalnie, kilku znajomych, ale zauważyłem, że na coś więcej niż godzinną rozmowę raz w tygodniu z ich strony to nie mam co liczyć. Byłoby inaczej, gdybym szlajał się z nimi nocami po imprezach, ale taki tryb życia niezbyt mi odpowiada (nienawidzę alkoholu, smrodu paiersów i bełkotu podpitych ludzi). Przez całe życie zajmowałem się głównie nauką i - z lepszym lub gorszym skutkiem - rozwijaniem swej dziwnej osobowości, więc teraz nawet nie wiem od czego zacząć oraz: jak poznać ludzi, z którymi nie trzeba wylądować pod stołem, ażeby zdobyć ich przyjaźń... A więc jestem abstynenetem, na którego większość ludzi patrzy z wyższością i dobrodusznym politowaniem. Niby brak nałogów powinien być zaletą człowieka, ale mnie się wydaje, że działa raczej na niekorzyść. Przecież wiadomo, że student musi pić.
No i to wszystko. Zapewne powiecie, że to głupi problem i pewnie będziecie mieć rację. Osobiście częściej reagują na tą sytuację z wrodzoną ironią, aniżeli smutkiem. Miałem nadmiar wolnego czasu i tylko dlatego napisałem te pierdoły. Jeśli ktoś uważa, że ma jakiś sensowny komentarz, to chętnie go przeczytam. I serdecznie pozdrawiam w ten piękny, słoneczny dzień (przynajmniej w moim mieście).
Otóż jestem sobie indywidualistą, którego nie imają się żadne nałogi oraz wiele z przyjemności życia. Lubię czytać książki, samotnie spacerować i jestem przyzwyczajony do spędzania długich okresów czasu wyłącznie w swoim towarzystwie, więc brak kontaktów z innymi ludźmi dotąd mi nie przeszkadzał. Teraz, w wieku dwudziestu lat, me zapatrywania na te sprawy zdają się powoli zmieniać... i tu właśnie jest pies pogrzebany. Otóż mam, naturalnie, kilku znajomych, ale zauważyłem, że na coś więcej niż godzinną rozmowę raz w tygodniu z ich strony to nie mam co liczyć. Byłoby inaczej, gdybym szlajał się z nimi nocami po imprezach, ale taki tryb życia niezbyt mi odpowiada (nienawidzę alkoholu, smrodu paiersów i bełkotu podpitych ludzi). Przez całe życie zajmowałem się głównie nauką i - z lepszym lub gorszym skutkiem - rozwijaniem swej dziwnej osobowości, więc teraz nawet nie wiem od czego zacząć oraz: jak poznać ludzi, z którymi nie trzeba wylądować pod stołem, ażeby zdobyć ich przyjaźń... A więc jestem abstynenetem, na którego większość ludzi patrzy z wyższością i dobrodusznym politowaniem. Niby brak nałogów powinien być zaletą człowieka, ale mnie się wydaje, że działa raczej na niekorzyść. Przecież wiadomo, że student musi pić.
No i to wszystko. Zapewne powiecie, że to głupi problem i pewnie będziecie mieć rację. Osobiście częściej reagują na tą sytuację z wrodzoną ironią, aniżeli smutkiem. Miałem nadmiar wolnego czasu i tylko dlatego napisałem te pierdoły. Jeśli ktoś uważa, że ma jakiś sensowny komentarz, to chętnie go przeczytam. I serdecznie pozdrawiam w ten piękny, słoneczny dzień (przynajmniej w moim mieście).