Poczytuje sobie od pewnego czasu Wasze dyskusje i w końcu sam postanowiłem się podzielić swoimi rozterkami, które ostatnio "nabyłem".
Otóż, od ok 3 miesięcy spotykam się z dziewczyną i dotychczas było miło... Faktem jest, że Ona wie iż się zaangażowałem. Ona się nie deklarowała, lecz wydawało mi się ze wszystko zmierza w dobrym kierunku... Właśnie, wydawało, bo ostatnio usłyszałem, że czuje sie nie fair wobec mnie z powodu Jej mniejszego zaangażowania.
Wiadomo o co chodzi... i tak to odebrałem - jako początek końca.
Jednak po rozmowie postanowiliśmy sobie dać trochę czasu - zobaczyć jak będzie. Mam zamiar walczyć do końca, bo zależy mi na niej.
Jednak co mnie naprawdę dręczy to fakt (z którego świadomie - mimo lekko "odmiennego stanu" - zdaję sobie sprawę), że wszystko już "pozamiatane" i Ona tylko boi się mnie zranić. Dodam, że jest raczej niezdecydowana - jak to kobieta
Chcę jeszcze powalczyć i zobaczyć. Potem zadecyduję za Nią. Niestety to ja będę cierpiał, ale już swoje przeżyłem i nie mam ochoty na jakieś chore relacje. W końcu radość powinno się z tego wszystkiego czerpać...
Pozdrawiam
PS
Sorki za przydługi wywód...