Od przynajmniej dwóch dni cały czas łapię się na tym że myślę tylko o jednej osobie - czegokolwiek bym nie robił, w jakiej sytuacji bym się nie znalazł.
Wiem że to w ogóle nie ma sensu, zresztą cały czas sobie to powtarzam, z tego nic dobrego nie wyjdzie, ale jednak nie mogę się w ogóle od tego oderwać.
Zastanawiam się czy nie powinienem z tą osobą o tym porozmawiać, na drodze stoi mi tylko jeden problem - ja chyba zupełnie nie umiem rozmawiać

Jakiś czas temu pisałem już że nie mogę dłużej uciekać w pracę - to po prostu przestało działać. Uderza mnie obecnie jedna sprawa - czy ja przypadkiem nie jestem "maszyną do wykonywania pewnej pracy", która z założenia nie powinna okazywać uczuć?
Od kilkunastu dni po prostu nie mogę z nikim (ani z ludzi bliższych, ani dalszych) dojść do porozumienia. Cały czas coś iskrzy, co chwila gdzieś coś wybucha...
Widzę że nawet nie potrafię składnie opisać co naprawdę się dzieje

PS. W tej chwili wierzę że ludzie najczęściej "upadają" nie wtedy kiedy jest źle, ale kiedy zaczyna być lepiej.