Czy można przestać kochać matkę ?
: 15 sie 2010, 17:06
Jak w temacie. Może dla wielu temat dziwny lecz warto o tym porozmawiać.
Mam prawie 23 lata. Urodziłem się teoretycznie w "normalnej" rodzinie czyli mama + tata. Nigdy niczego nie brakowało w domu jeżeli chodzi o sprawy materialne. Wszystko się dobrze toczyło tak do 8 roku życia. Wtedy ojciec zaczął zdradzać matkę i zaczynało się piekło. Ciągłe awantury bijatyki itp. rzeczy. Piekło dla mnie i dla matki. Z czasem wszystko ucichło i powróciło do tzw. "normy". Gdy miałem 16 lat moja matka wyemigrowała za granicę teoretycznie za pracą. Po wyjeździe do dzisiaj mieszkam tylko z ojcem. Mama z różnych urzędowych przyczyn nie mogła powrócić do kraju przez 5 lat (uzyskanie prawa do legalnego pobytu itd.). Matka przesyłała pieniądze do kraju i utrzymywała i utrzymuje do dzisiaj kontakt z nami telefoniczny. Regularne długie rozmowy. Relacje z matką miałem niezbyt dobre. Pomijając fakt, że byłem trudnym dzieckiem do wychowania, ale nigdy nie potrafiłem się porozumieć z matką. Ona jest typem histeryczki i jest przesadnie nadopiekuńcza. Dla niej liczyły się tylko dobre stopnie w szkole, to żebym nie chodził brudny i głodny, żebym wracał o tej i o tej porze. Zapisywanie na jakieś kursy tańca na siłę itp. rzeczy - przesadna ambicja. Nigdy nie mogłem się matce wyżalić, nie potrafiłem z nią rozmawiać o uczuciach, czy większych problemach. Zawsze mnie karciła i umoralniała na wiele sposobów, czy to złe stopnie w szkole czy to nabroiłem gdzieś jako dzieciak, czy tam czegoś nie zrobiłem, zawsze było to, że nic nie wiem, nie mam ambicji, nic nie robię, nic ze mnie nie będzie, że mam zrobić tak, a nie inaczej. Próbowała i dalej próbuje mną sterować i układać mi życie. Stało się to dla mnie uciążliwe psychicznie, robienie z igły widły, pokazówki emocjonalne itd. No i stało się. Wyjechała. Po wyjeździe czułem się fantastycznie, byłem wolny od niej, już mi nikt nie truł za uchem co mam robić, a czego nie robić - właściwie jej moc ograniczała się do tego co tam sobie pogderała przez telefon.
Ten stan euforii powinien trwać tylko przez jakiś czas, zważywszy na to, że miałem tylko 16 lat. Z logicznego punktu widzenia powinny pojawiać się takie rzeczy jak tęsknota, potrzeba bliskości itd. Lecz mija już prawie 6 rok, a ja wciąż czuję się tak jak by przed chwilą wyjechała. Ani razu za nią nie zatęskniłem, nawet o niej nie pomyślałem przez dłuższą chwilę, irytują mnie jej telefony - nie chcę, a wręcz nienawidzę jak dzwoni. Prawie zawsze się z nią przez telefon kłócę, a jak się nie kłócę to rozmowy wyglądają służbowo z mojej i z jej strony, czyli jaka u was pogoda, jak sprawy miłosne itp. zawsze odpowiadam, że po staremu, że nic sie nie zmieniło itd. - po prostu nie chciałem i nie chcę z nią rozmawiać. W tamtym roku była poraz pierwszy od 5 lat w polsce i siedziała miesiąc czasu. Przez większość czasu jej unikałem, ograniczałem kontakt, nie rozmawiałem z nią, wszystko robiłem na siłę i tylko usilnie czekałem aż wyjedzie. Można powiedzieć, że jej nie lubię i nie chcę mieć cokolwiek z nią wspólnego, i każdy jakikolwiek kontakt czy rozmowa o niej wywołuje u mnie zniechęcenie, agresję, znudzenie itd. Nawet nie wiem dokładnie gdzie i ukogo pracuje za granicą i mnie to nie interesuje, nie interesuje mnie również jak się czuje, jak sobie radzi, jak wygląda po prostu mam to w poważaniu. Marze o tym bardzo często, że ona nie istnieje, że jej nie ma i nigdy nie było. Chciałbym z nią zerwać kontakt tak żeby przestała dla mnie istnieć, bo czuje, że jest dla mnie obcą bezinteresowną osobą i tak ją traktuje. Najciekawsze jest to, że tak naprawdę to nic mi złego nie zrobiła. Jedyny żal jaki mam do niej to to, że mnie zostawiła gdy byłem w okresie dojrzewania czyli w najgłupszym wieku gdzie rodzic jest najbardziej pożądany oraz to, że nigdy nie czułem się przez nią kochany i nigdy nie mogłem na nią liczyć w ważnych emocjonalno - uczuciowych sprawach. Nawet skłonny był bym zaryzykować, że to nie jest żal tylko nienawiść do niej. Nie czuje do niej żadnej więzi, która i tak siłą rzeczy sama się zatarła. Doszedłem do wniosku po tych 6 latach bez niej, że ona mnie po prostu porzuciła, żeby psychicznie odpocząć ode mnie i od ojca za ten los, który nam zgotował, oczywiście pod pretekstem pracy i przyszłości dla mnie. Proponowała mi wyjazd za granicę i żebym z nią zamieszkał, lecz ja tego nie chciałem, a ona potem nie naciskała na to - ot tak się tylko spytała parę razy, mam wrażenie, że na odczepnego. Próbowałem z nią porozmawiać jak była w kraju, wyżaliłem się, powiedziałem to wszystko co Wam teraz tu piszę, bo chciałem naprawić relacje z mamą, chciałem nadrobić ten czas - po prostu chciałem trochę tego matczynego ciepła, akceptacji, zrozumienia, pocieszenia lecz przerodziło się to w awanturę. Stwierdziła, że jeszcze gówniarz jestem, że nic nie rozumiem, że to ja również się do tego przyczyniłem, że ona taki ma stosunek do mnie, że mi się tylko wydaje, że jestem samolubem i widzę tylko swój punkt widzenia, że mi się w życiu nie powiedzie, nie mam ambicji itd. Spowodowało to agresję we mnie, jeszcze wielki żal i rozgoryczenie. Ostatnio miała jakieś poważne kłopoty ze zdrowiem, lecz również ta informacja nie wywołała nic we mnie, po prostu tyle mnie to interesowało co zeszłoroczny śnieg.
Zdaje mi się, że nawet na jej pogrzebie bym tylko był bo tak wypada....
Teraz powiedzcie moi drodzy czy ja ją przestałem kochać ?
Mam prawie 23 lata. Urodziłem się teoretycznie w "normalnej" rodzinie czyli mama + tata. Nigdy niczego nie brakowało w domu jeżeli chodzi o sprawy materialne. Wszystko się dobrze toczyło tak do 8 roku życia. Wtedy ojciec zaczął zdradzać matkę i zaczynało się piekło. Ciągłe awantury bijatyki itp. rzeczy. Piekło dla mnie i dla matki. Z czasem wszystko ucichło i powróciło do tzw. "normy". Gdy miałem 16 lat moja matka wyemigrowała za granicę teoretycznie za pracą. Po wyjeździe do dzisiaj mieszkam tylko z ojcem. Mama z różnych urzędowych przyczyn nie mogła powrócić do kraju przez 5 lat (uzyskanie prawa do legalnego pobytu itd.). Matka przesyłała pieniądze do kraju i utrzymywała i utrzymuje do dzisiaj kontakt z nami telefoniczny. Regularne długie rozmowy. Relacje z matką miałem niezbyt dobre. Pomijając fakt, że byłem trudnym dzieckiem do wychowania, ale nigdy nie potrafiłem się porozumieć z matką. Ona jest typem histeryczki i jest przesadnie nadopiekuńcza. Dla niej liczyły się tylko dobre stopnie w szkole, to żebym nie chodził brudny i głodny, żebym wracał o tej i o tej porze. Zapisywanie na jakieś kursy tańca na siłę itp. rzeczy - przesadna ambicja. Nigdy nie mogłem się matce wyżalić, nie potrafiłem z nią rozmawiać o uczuciach, czy większych problemach. Zawsze mnie karciła i umoralniała na wiele sposobów, czy to złe stopnie w szkole czy to nabroiłem gdzieś jako dzieciak, czy tam czegoś nie zrobiłem, zawsze było to, że nic nie wiem, nie mam ambicji, nic nie robię, nic ze mnie nie będzie, że mam zrobić tak, a nie inaczej. Próbowała i dalej próbuje mną sterować i układać mi życie. Stało się to dla mnie uciążliwe psychicznie, robienie z igły widły, pokazówki emocjonalne itd. No i stało się. Wyjechała. Po wyjeździe czułem się fantastycznie, byłem wolny od niej, już mi nikt nie truł za uchem co mam robić, a czego nie robić - właściwie jej moc ograniczała się do tego co tam sobie pogderała przez telefon.
Ten stan euforii powinien trwać tylko przez jakiś czas, zważywszy na to, że miałem tylko 16 lat. Z logicznego punktu widzenia powinny pojawiać się takie rzeczy jak tęsknota, potrzeba bliskości itd. Lecz mija już prawie 6 rok, a ja wciąż czuję się tak jak by przed chwilą wyjechała. Ani razu za nią nie zatęskniłem, nawet o niej nie pomyślałem przez dłuższą chwilę, irytują mnie jej telefony - nie chcę, a wręcz nienawidzę jak dzwoni. Prawie zawsze się z nią przez telefon kłócę, a jak się nie kłócę to rozmowy wyglądają służbowo z mojej i z jej strony, czyli jaka u was pogoda, jak sprawy miłosne itp. zawsze odpowiadam, że po staremu, że nic sie nie zmieniło itd. - po prostu nie chciałem i nie chcę z nią rozmawiać. W tamtym roku była poraz pierwszy od 5 lat w polsce i siedziała miesiąc czasu. Przez większość czasu jej unikałem, ograniczałem kontakt, nie rozmawiałem z nią, wszystko robiłem na siłę i tylko usilnie czekałem aż wyjedzie. Można powiedzieć, że jej nie lubię i nie chcę mieć cokolwiek z nią wspólnego, i każdy jakikolwiek kontakt czy rozmowa o niej wywołuje u mnie zniechęcenie, agresję, znudzenie itd. Nawet nie wiem dokładnie gdzie i ukogo pracuje za granicą i mnie to nie interesuje, nie interesuje mnie również jak się czuje, jak sobie radzi, jak wygląda po prostu mam to w poważaniu. Marze o tym bardzo często, że ona nie istnieje, że jej nie ma i nigdy nie było. Chciałbym z nią zerwać kontakt tak żeby przestała dla mnie istnieć, bo czuje, że jest dla mnie obcą bezinteresowną osobą i tak ją traktuje. Najciekawsze jest to, że tak naprawdę to nic mi złego nie zrobiła. Jedyny żal jaki mam do niej to to, że mnie zostawiła gdy byłem w okresie dojrzewania czyli w najgłupszym wieku gdzie rodzic jest najbardziej pożądany oraz to, że nigdy nie czułem się przez nią kochany i nigdy nie mogłem na nią liczyć w ważnych emocjonalno - uczuciowych sprawach. Nawet skłonny był bym zaryzykować, że to nie jest żal tylko nienawiść do niej. Nie czuje do niej żadnej więzi, która i tak siłą rzeczy sama się zatarła. Doszedłem do wniosku po tych 6 latach bez niej, że ona mnie po prostu porzuciła, żeby psychicznie odpocząć ode mnie i od ojca za ten los, który nam zgotował, oczywiście pod pretekstem pracy i przyszłości dla mnie. Proponowała mi wyjazd za granicę i żebym z nią zamieszkał, lecz ja tego nie chciałem, a ona potem nie naciskała na to - ot tak się tylko spytała parę razy, mam wrażenie, że na odczepnego. Próbowałem z nią porozmawiać jak była w kraju, wyżaliłem się, powiedziałem to wszystko co Wam teraz tu piszę, bo chciałem naprawić relacje z mamą, chciałem nadrobić ten czas - po prostu chciałem trochę tego matczynego ciepła, akceptacji, zrozumienia, pocieszenia lecz przerodziło się to w awanturę. Stwierdziła, że jeszcze gówniarz jestem, że nic nie rozumiem, że to ja również się do tego przyczyniłem, że ona taki ma stosunek do mnie, że mi się tylko wydaje, że jestem samolubem i widzę tylko swój punkt widzenia, że mi się w życiu nie powiedzie, nie mam ambicji itd. Spowodowało to agresję we mnie, jeszcze wielki żal i rozgoryczenie. Ostatnio miała jakieś poważne kłopoty ze zdrowiem, lecz również ta informacja nie wywołała nic we mnie, po prostu tyle mnie to interesowało co zeszłoroczny śnieg.
Zdaje mi się, że nawet na jej pogrzebie bym tylko był bo tak wypada....
Teraz powiedzcie moi drodzy czy ja ją przestałem kochać ?