Ja niestety chorobliwie nie byłem i nie jestem zazdrosny. Wiąże się to z tym, co pisałem o zdradzie, że najbardziej bolało mnie zawiedzione zaufanie, a tamtemu złamasowi niechaj słoneczko świeci.
Piszę "chorobliwie", bo czasem zastanawiam się czy to normalne, rogi mi kwitną, serce i dusza boli, w okół pustka taka, że tylko echo moich myśli słychać, a ja dalej mam zadrość w głębokim poważaniu.
Uważacie, że to normalne

?
Może oznacza to, że jeszcze prawdziwie nie kochałem

?
Pytam bo sam nie wiem - nie spotkałem się jeszcze z podobnym podejściem u innych ludzi, a żeby było śmieszniej, to wielokrotnie moja ślubna mi opowiadała, co to ona by mi zrobiła gdybym skoczył na bok w krzaczury.
ps. wiem Mavericku, że z pewnością był już topik o zazdrości, ale ten tak ładnie się zapowiada, więc pokornie proszę o wybaczenie :564: