Trwał ten związek prawie 4 lata. Raz było źle raz dobrze, zrywania i szybkie powroty. Osoba którą kocham do szaleństwa zakończyła ten związek parę dni temu. Jak każdy jestem w kropce, czuję żal, smutek......
Zrozumiałem wtedy jaki byłem zły. Nie mam pracy, karierę zakończyłem na szkole średniej bez zdanej matury, nie mam perspektyw, nie dawałem jej jasnych deklaracji, że chcę z nią spędzić całe życie. Doszło to do mnie jakim bumelantem byłem, coś jak Ferdynand Kiepski z serialu. Takie porównanie do mnie pasuje. W stosunku do niej byłem często agresywny, nie dostrzegałem jej potrzeb, zawsze gadałem tylko o sobie, nie wspierałem jej tak jak trzeba. Nie czuła się przez to szczęśliwa i postanowiła odejść. Ona dawała mi maximum siebie. Była dobrą kobietą, zawsze mi pomagała, mogłem na nią liczyć jak na prawdziwie kochającą osobę, lecz ja robiłem całkiem odwrotnie......
Trafił się w dodatku adorator pocieszacz, który chce ją zdobyć tłukąc jej do głowy wszystko przeciw mnie. Ona nawet nie chce ze mną porozmawiać na tematy nie związane z nami. Jest to zachowanie do niej nie pasujące, i wiem że sztuczne, napędzane głównie przez niego. Wszystko to doszło do mnie za późno, jestem załamany. Już nie chodzi o żal związany z nią, lecz o samego siebie. Zrozumiałem że na tym etapie jestem zerem, a ona była dla mnie motorem do życia. Teraz już wiem, że starała się mnie pchać do przodu, abym poszedł do szkoły, znalazł pracę i pokazał jej to, że ma ze mną perspektywy na życie. Strasznie przez to cierpię, bo doatrło to do mnie stanowczo za późno. Chciałbym dać jej szczęście jakiego nie miała. Nadrobić stracony czas, odbudować to co sam zaprzepaściłem. Zależy mi na niej bardzo bo mam tylko ją. Rodzina nie jest mi przyjazna, przyjaciół z prawdziwego zdarzenia też nie mam. Nie chcę jej stracić bezpowrotnie.....
Co radzicie, żeby zrobić
Chcę dać jej wszystko, maximum siebie, lecz ona nawet nie chce dać mi szansy się pokazać z tej dobrej prawidłowej strony. Od niej nic nie oczekuje, wystarczająco mi pokazała jak mnie bardzo kochała i jak się poświęcała, teraz ja durny czekam aby mnie z powrotem zaakceptowała, żeby poczuła się szczęśliwa ze mną. 4 lata to bardzo długi okres. Zdążyliśmy się poznać już na tyle i ja wiem, że jest dla mnie tą jedną jedyną. We mnie uczucie nigdy się tak naprawdę niewypaliło w stosunku do niej. Kłóciliśmy się, żarliśmy, lecz dla mnie to tylko były emocje i po krótkim czasie nie pamiętałem tego złego, bo wiem, że jak się kogoś kocha to się wszystko wybacza. Tak było w moim przeświadczeniu, teraz wiem, że dla niej każde emocje były równie ważne......
Jestem załamany, pomóżcie mi.
Tylko proszę nie piszcie, żebym ją olał, poszukał sobie kogoś innego, poszedł się upić itd.
Chcę tylko wiedzieć co najlepiej zrobić, aby chciała mnie słuchać i patrzeć jak się pozytywnie zmieniam, zarazem czując się z dnia na dzień coraz bardziej szczęśliwą, zarazem odbudowywując związek. Już zaczałem działać dość mocno, postawiłem jasne deklaracje, wysłuchałem jej pytając o swoje wady, to co ją denerwowało, czego jej było brak i jak mogę zrobić aby to wszystko odbudować, naprawić i sprawić, żeby była ze mną szczęśliwa. Z góry dzięki za wszystkie normalne odpowiedzi.