Na początek coś o sobie. Mam 27 lat, od ponad roku jestem w związku z kobieta, mieszkamy razem. Bywa miedzy nami rożnie, ale myślę ze w ogólnym rozrachunku jest (lub raczej było ) dobrze. Zawsze jakoś staraliśmy sie wypracować wspólny kompromis, dużo rozmawiać ze sobą choć i tak miałem wrażenie że nie o wszystkim rozmawiamy i zawsze coś tam na dnie zostaje...
Tak czy inaczej - generalnie wszystko toczyło się swoim torem. Ostatnio jednak, trochę się otrząsnąłem z tego euforycznego uczucia i na życie patrzę bardziej realnie i jednocześnie - mam wrażenie że ten związek zaczyna się psuć, a w mojej głowie co raz częściej pojawiają się wątpliwości i myśli, w których życie w samotności ma więcej plusów niż w obecnym związku.
Na chwilę obecną mogę powiedzieć, że co raz mniej ufam mojej kobiecie. To nie z powodu jej zachowań na co dzień, ale zaczyna mnie przerażać jej brak kontroli nad sobą po alkoholu. Raz "wyłapałem z liścia" za nic (ona tego nie pamięta, albo nie potrafi mi tego logicznie wytłumaczyć), i już wtedy prawie się rozstaliśmy. Ostatnio problemy jednak wracają, i naprawdę mam wrażenie że nie wie co robi pod wpływem alkoholu, zachowuje się zupełnie nieobliczalnie i nigdy nie mam pewności czy za chwilę nie oberwę w twarz, czy nie rzuci we mnie czymś albo ugryzie do krwi.
Problem tym większy że przecież nie będę jej pilnował cały czas, choć staram się (proszę zawsze gdy gdzieś wychodzimy, żeby uważała na to ile pije) jednak wystarczy że stracę ją na chwilę z oczu i jest załatwiona, bo w okolicy zawsze znajdzie się ktoś kto będzie chciał się z nią napić.
Zazwyczaj jest mi po prostu wstyd i trochę się boję tego co będzie w przyszłości. Wczoraj jednak dodatkowo zrobiło mi się cholernie przykro. Odebrałem ją z urodzin koleżanki, jak zwykle chwilę jeszcze siedzieliśmy w domu, rozmawiając, słuchając muzyki i przeglądając internet... żarty żartami, w pewnym momencie wylądowaliśmy na łóżku. Chciałem wrócić do komputera (praca) jednak zaczęła mnie rozbudzać. Robiła to z premedytacją, bo dobrze wie co na mnie działa, a zazwyczaj kiedy się kochaliśmy nie robiła tego. I ok, tyle ze w momencie w którym ja się nakręciłem, ona odpuściła...
Nie wiem dlaczego, zrobiło mi się przykro. Bywały sytuacje w których jedno z nas nie miało ochoty na seks ale nie było nigdy tak że jedno z premedytacją rozbudza drugie i zostawia...
Co to miało znaczyć? Z racji alkoholu pod wpływem którego była, przypinam to pod zakładkę " niepoczytalne zachowania" bo do żadnej sensownej konkluzji nie dojdę...
Po prostu - nic nie rozumiem...
