Wiem, że pod dobr adres przyszedłem.
Po hekatombie trudnego rozstania w 2006 roku zacząłem się z kimś spotykać (nazwijmy ją Magda), jednak nie chciałem traktować tego poważnie - Ona tak, więc rozstaliśmy się po kilku miesiącach. Po pewnym czasie zaczęło mi jej bardzo brakować, zrozumiałem kogo straciłem i powoli zbliżaliśmy się do siebie na nowo, na nowych warunkach. Było to równo rok temu. Pojawiło się uczucie, wspaniałe wakacje, związek. Powoli zmieniałem się, wracała mi uczuciowość. Nadal jednak zdarzały się chwile niechęci z mojej strony, potrzeba bycia samemu, zdarzały mi się dni, kiedy wydawało mi się, że nie mam serca. Jednak po kilku dniach wszystko wracało do normy. W lutym przeżyliśmy poważny kryzys, spowodowany moim zachowaniem. Rozwiązaliśmy, a ja znowu zacząłem kochać i starać się.
Niestety w tą sobotę sielanka się skończyła - doszło do poważnego spięcia, przeniosłem swój stres z zewnątrz na Jej osobę. Całą niedzielę nie odezwałem się, a czekała. W poniedziałek spotkaliśmy się, rozmowa była trudna, mówiła że nie potrafimy się dogadać, że mam trudny charakter. Czekała, aż zaprzeczę...ja nie mogłem, nie byłem na to gotów. Całą noc myślałem. Zdecydowałem, że jestem dorosły facet (mam 28 lat), wiem czego chcę i pora wziąść się w garść i zacząć poważnie nad sobą pracować, bo dziewczyna jest wyjątkowa. Chciałem się spotkać i jej to powiedzieć. Niestety, stwierdziła że jest za późno, że nie wierzy mi, że się zmienię. Że kocha mnie, ale musi zacząć myśleć o sobie, o swoim całym życiu, a nie o najbliższych miesiącach kiedy na pewno będę dobry.
Powiedziała że się waha, jednak mi nie wierzy zupełnie...
A jeszcze w czwartek byliśmy tak blisko ze sobą jak to tylko jest możliwe...
W środę kupiłem jej kwiaty, zawiozłem, wręczyłem i w ciszy odjechałem. Rozpłynęła się...Wczoraj nie chciała się spotkać, twierdzi że potrzebuje czasu. Boję się, że czas działa na naszą niekorzyść, że z każdym dniem Ona będzie się utwierdzać w tym, że dobrze zrobiła. Za 3 tygodnie mieliśmy wyjeżdżać na wymarzone wakacje...chciałem się Jej oświadczyć. Byłem czasem niedobry, prowokowałem awantury, ale muszę się zmienić, chcę się zmienić i zacząłem się zmieniać.
Dla niej.
Boję się, że Jej miłość do mnie, choć silna, to zginie pod naporem jej rozsądku i utwierdzaniu się w przekonaniu słusznej decyzji.
Co mam robić, pomóżcie

P.S. Serdeczne pozdrowienia dla Myszorka, enga, mrt, Fisha i całej reszty paczki
