Boję się własnej Kobiety.
: 18 wrz 2007, 18:50
Kiedyś myślałem, że to ja będę rządził w związku. Jestem zodiakalnym Lwem. Zatem jestem pewny siebie. Mam naturę przywódcy (Castro;Bonaparte) heheh; ufny w logiczność swych myśli. Nie tyle siebie szanuję; co bardziej kocham. Nie wybaczyłbym zdrady.
Ciężka jest Miłość w obecnych czasach. Drugie wakacje z rzędu spędzam sam. Ona wyjeżdza do rodziny, do pracy. Wiadomo, pieniądze. Jesteśmy stosunkowo młodzi, dlatego doskonale zdajemy sobie sprawę z ich wartości. Następnie każde z Nas pilnuje szkoły; korzystamy z każdej chwili, kiedy możemy razem "odpocząć". Dużo wzruszeń; dużo radości; czasem łzy. Nie ma nudy. Jest za to pełne zrozumienie i pełne oddanie. Wiemy co nam sprawia bół; wiemy jak tego unikać. Oboje zaborczy; zazdrośni - nie dopuszczamy nikogo z zewnątrz. I tu zaczyna się problem... związany z moją naturą i ze środowiskiem w którym wyrosłem.
Całe życie to dla mnie kumple. Wspólna zajawka. Wspólne przekręty. Ludzie, z którymi możesz konie kraść i ukradniesz wszystkie co do jednego. Kocham tych ludzi. A czasami mam ich dość. Ale oni znają mnie od dziecka. Przyzwyczaiłem się do tego, że zawsze mam się komu wygadać ze wszystkiego. Bo w istocie... im mogę powiedzieć wszystko... i nic.
To są dla mnie 2 światy. Moja dziewczyna nie zna tych ludzi, a Oni nie znają jej. Co prawda kiedyś wrócił jeden z moich towarzyszy ze swoją nową kobietą; i wspólnie z moją matką wpadli na pomysł, aby urządzić dla wszystkich ucztę. Towarzysze się pojawili; a ja z całych sił wspierałem swoją kobietę, aby przypadkiem nie poczuła się w tym gronie "samotnie". Rezultatem tej niepotrzebnej uczty była jej niezbyt pochlebna reakcja. Miała sporo zastrzeżeń, a może nawet współczucia dla mnie. Tym samym utwierdziłem się tylko w przekonaniu, żeby te 2 światy ze sobą nie kolidowały.
Ona mnie często denerwuje komentarzami na ich temat; sugerowaniem, że wciąż nasze wewnętrzne sprawy, wydobywam na zewnątrz - do nich; wciąż powtarza, że oni wszyscy mnie opuszczą, że takie jest życie. Zostaje tylko Miłość. Ona ma rację... ale żyję, jak żyję.
Jestem świadomy własnej zdrady. Swoje obawy, swoją złość? wolę oddać innym - nie Jej. Wszystko to jednak ma odwrotny skutek. Cały ten mój problem to kwestia... uczucia. Ja... wciąż o niej myślę... przed snem, w śnie, nad ranem, kiedy jem śniadanie, kiedy pracuję, kiedy czytam, kiedy słucham muzyki... Ona wciąż powraca. Wypełnia moją istotę. Teraz na dodatek przeżywamy rozłąke. Wciąż dzwoni.. wciąż mówi.. a ja tylko słucham. Nie potrafię tego co czuję zamienić na słowa. Nie słyszę tego co chcę usłyszeć, ale samo uczucie, że Ona do mnie mówi sprawia, że wychodzę z ciemności. Cóż... ona za kilka dni wróci. Będę chyba musiał powiedzieć jej, że nie wyobrażam sobie bez niej życia. Boję się pustki; a doskonały na tyle nie jestem, aby oddawać mi życie.
Czy ktoś z Was czuję coś podobnego? Czy ten mój romantyzm to nie jest przypadkiem przesada? Ta miłość wypełnia cały mój umysł. Nie potrafię się wyluzować. Nie potrafię brać jej na dystansie. Kiedy się kłócimy? Kiedy Ona jest na mnie zła? Połykam serce na myśl, że Ona mnie kiedyś będzie miała w końcu dość. Chciałem być pasterzem, a jestem jak owca.
Ciężka jest Miłość w obecnych czasach. Drugie wakacje z rzędu spędzam sam. Ona wyjeżdza do rodziny, do pracy. Wiadomo, pieniądze. Jesteśmy stosunkowo młodzi, dlatego doskonale zdajemy sobie sprawę z ich wartości. Następnie każde z Nas pilnuje szkoły; korzystamy z każdej chwili, kiedy możemy razem "odpocząć". Dużo wzruszeń; dużo radości; czasem łzy. Nie ma nudy. Jest za to pełne zrozumienie i pełne oddanie. Wiemy co nam sprawia bół; wiemy jak tego unikać. Oboje zaborczy; zazdrośni - nie dopuszczamy nikogo z zewnątrz. I tu zaczyna się problem... związany z moją naturą i ze środowiskiem w którym wyrosłem.
Całe życie to dla mnie kumple. Wspólna zajawka. Wspólne przekręty. Ludzie, z którymi możesz konie kraść i ukradniesz wszystkie co do jednego. Kocham tych ludzi. A czasami mam ich dość. Ale oni znają mnie od dziecka. Przyzwyczaiłem się do tego, że zawsze mam się komu wygadać ze wszystkiego. Bo w istocie... im mogę powiedzieć wszystko... i nic.
To są dla mnie 2 światy. Moja dziewczyna nie zna tych ludzi, a Oni nie znają jej. Co prawda kiedyś wrócił jeden z moich towarzyszy ze swoją nową kobietą; i wspólnie z moją matką wpadli na pomysł, aby urządzić dla wszystkich ucztę. Towarzysze się pojawili; a ja z całych sił wspierałem swoją kobietę, aby przypadkiem nie poczuła się w tym gronie "samotnie". Rezultatem tej niepotrzebnej uczty była jej niezbyt pochlebna reakcja. Miała sporo zastrzeżeń, a może nawet współczucia dla mnie. Tym samym utwierdziłem się tylko w przekonaniu, żeby te 2 światy ze sobą nie kolidowały.
Ona mnie często denerwuje komentarzami na ich temat; sugerowaniem, że wciąż nasze wewnętrzne sprawy, wydobywam na zewnątrz - do nich; wciąż powtarza, że oni wszyscy mnie opuszczą, że takie jest życie. Zostaje tylko Miłość. Ona ma rację... ale żyję, jak żyję.
Jestem świadomy własnej zdrady. Swoje obawy, swoją złość? wolę oddać innym - nie Jej. Wszystko to jednak ma odwrotny skutek. Cały ten mój problem to kwestia... uczucia. Ja... wciąż o niej myślę... przed snem, w śnie, nad ranem, kiedy jem śniadanie, kiedy pracuję, kiedy czytam, kiedy słucham muzyki... Ona wciąż powraca. Wypełnia moją istotę. Teraz na dodatek przeżywamy rozłąke. Wciąż dzwoni.. wciąż mówi.. a ja tylko słucham. Nie potrafię tego co czuję zamienić na słowa. Nie słyszę tego co chcę usłyszeć, ale samo uczucie, że Ona do mnie mówi sprawia, że wychodzę z ciemności. Cóż... ona za kilka dni wróci. Będę chyba musiał powiedzieć jej, że nie wyobrażam sobie bez niej życia. Boję się pustki; a doskonały na tyle nie jestem, aby oddawać mi życie.
Czy ktoś z Was czuję coś podobnego? Czy ten mój romantyzm to nie jest przypadkiem przesada? Ta miłość wypełnia cały mój umysł. Nie potrafię się wyluzować. Nie potrafię brać jej na dystansie. Kiedy się kłócimy? Kiedy Ona jest na mnie zła? Połykam serce na myśl, że Ona mnie kiedyś będzie miała w końcu dość. Chciałem być pasterzem, a jestem jak owca.