Z rodziną mej kobiety dogaduję się bardzo dobrze. Bardzo ich lubię, dobrze się wśród nich czuję, oni lubią mnie. Ze wszystkimi. Prócz jednej osoby. Człowieka, który przy pomyślnych wiatrach kiedyś tam zostanie moim szwagrem. Mimo że tylko 6 lat różnicy między nami, po prostu nie umiem, nie potrafię rozmawiać z tym człowiekiem. Ciągle mam przekonanie (to zaobserwowałem, a na te sprawy jestem dosyć wyczulony),że traktuje mnie "per noga". Poznałem jego dwóch kumpli. Znakomici faceci. Super klimat. Ale z nim nie potrafię. Coś niekoreślonego mnie w tym facecie mierzi. Wszechstronnie wykształcony, inteligentny, nawet miły. Tymczasem ma lepsza połowa wyraża się o nim w samych superlatywach. Anioł, nie człowiek. Pomoże,doradzi, poda pomocną dłoń. Nosz ku.rwa, Matka Teresa i Dalaj Lama zmiksowany w jedność. Ideał. Kiedyś (już tak nie robi, po mej ostrej reakcji) drocząc się ze mną; mówiła, iż dla niej jestem na trzecim miejscu. Po ojcu i właśnie nim. Może to dalej miejsce na pudle, "strefa medalowa",ale zdecydowanie mierzę najwyżej, świadomy swej wartości.
Gdy się spotykamy, ja ciągle zagajam tematy rozmowy, ja pytam, ja ją podtrzymuję. Wymiana zdań trwa krótko, potem pojawia się cisza. Może to znacie: "co u ciebie, blablabala itd"; lecz reakcji zwrotnej - a co u ciebie, Ted, jak tam sobie radzisz,co planujesz - nie ma. Nie ma tego typu pytań, nie istnieją.Kończy się dyskurs; siada,odwraca się i wraża swój łeb w telewizor. Ile tak można? Krótko można. Ja już wysiadam, bo sensu w takich akcjach nie widzę. Nie, to nie. Nie musimy się kumplować ani ze sobą gaworzyć.
Może to brzydko zabrzmi, ale facet dużo może. I gdyby chciał, mógłby mi pomóc. Wskoczyć na lepsze stanowisko. Nie, nie po protekcji. Po mądrym poleceniu. Po telefonie do wielu osób, które zna i z którymi pracuje, mógłbym iść na konkretną rozmowę, dzięki jego dobremu słowu. Co prawda nie pytałem go (jeszcze!) wprost, bo mam honor, ale sam mógłby to już dawno zrobić. Szczególnie wtedy, w krótkim okresie gdy akurat nie pracowałem. Ja nigdy takich akcji nie odwalam, ile mogę, zawsze pomogę. Zawsze polecę. I zadzwonię. Dlaczego mam nie pomóc? To nie w moim stylu. Może to brzydka merkantylna logika, ale świat jest brutalny. A ja muszę myśleć o naszej przyszłości. I caly czas nad nią pracuję, by była jak najlepsza. Naprawdę rozwojowej robótki nie dostajesz z ogłoszenia. Kobieta mi się nim zachwyca, jaki on wspaniały i jakie ma zasady, ja widzę zarozumiałość i kiepski humor. Kto wie, może się mylę. Ale piszę o tym, co widzę. Nie mam podstaw, by osądzać inaczej.
Tak to jest, że czasami pomoże ci kiedyś zupełnie obca osoba, którą znasz krótko, a chęci zacieśnienia znajomości nie wyraża ktoś, kto może będzie częścią rodziny. Swoją drogą po co zacieśniać kontakty z kimś, kto mimowolnie daje odczuć, że ma cię za gorszego? I który nie pomógł nawet swemu ziomkowi, którego zna circa 25 lat? Ciekawa sprawa, nie sądzicie?