mrt pisze:Ludzie zbyt często zbyt mało wysiłku wkładają w to, żeby jednak spróbować coś naprawić. Odejście nie jest jedyną możliwością naprawienia owego błędu, jak to określiłeś.
Generalizujesz. Nigdzie nie napisałem, że to jedyna opcja przeciw "wielkiemu wysiłkowi"... Gdybym chciał opisywać wszelakie możliwe scenariusze, to nie starczyłoby mi życia..
mrt pisze:Zalatuje mi to pokoleniem Cosmo - prosto, szybko i po łebkach, a jeżeli coś już idzie jak po grudzie, to trzeba wyrzucić, bo przecież człowiek ma prawo do szczęścia.
Nie jestem czytelnikiem.. ale może i mam cechy... kto wie..
mrt pisze:Jasne, poza jednym: motywacja się zmienia. Bo chyba nie powiesz, że odchodzisz do Wstręciuchy tylko dlatego, że żona była okropna?
Nie powiem.. po pierwsze to nie był ten czas, po drugie jestem świadom tego, że akurat Wstręciucha nie miała z tym nic wspólnego (ciekawe swoją drogą, jak "okropna" musiałaby być wg Ciebie, żeby podjąć decyzję o rozstaniu:D )
mrt pisze:Wiesz... W wielu związkach łatwo nie jest, bo związek dwóch autonomicznych jednostek generalnie jest trudną sprawą. Tyle tylko, że niektórzy pracują nad nim całe życie, a inni - w pewnym momencie stwierdzają "a po cholerę mi to" i zmieniają piaskownicę. Szukając właśnie tej swojej szóstki w totolotka, uważając, że mają do niej prawo i koniecznie im się należy. A szósteczka leży sobie zakitrana gdzieś na dnie, do którego nawet się nie przekopią, bo zdążą pięć razy piaskownicę zmienić.
Świetnie... co do autonomiczności jednostek to nabyłem tą wiedzę przez dlugie lata. Każdy ma swój sposób na życie, jak już wspomniałem. Nie podoba Ci się moje rozwiązanie? Oki, nie musi. Tylko dlaczego twierdzisz, że Twoje jest jedynie słuszne? Na jakiej podstawie? Bo jest Twoje? Dosyć wybujałe ego, moja Pani....
A już kompletnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego sądzisz, że Twój sposób sprawdziłby się w mojej sytuacji? Bo jest "uniwersalny"?
Pewnie wiesz, że jak coś jest "do wszystkiego" to jest "do niczego", prawda?
mrt pisze:Święci nie wzięli się z kosmosu, tylko spośród zwykłych, normalnych ludzi. Po to ich tylu mamy, a wśród nich i złodzieje się zdarzali, żeby pokazać, że świętość nie jest czymś nieosiągalnym. Także świętych w to nie mieszaj raczej.
Oki.. to było tylko takie potoczne wyrażenie, ale jeśli uraziłem Twoje uczucia religijne, to przepraszam...
mrt pisze:Po raz kolejny obserwuję, że myślisz metodą albo-albo. I nie widzisz, że to nie są jedyne możliwości. Świat podzieliłeś na tych, co jak idioci tkwią bez sensu w chorych związkach i na tych, co niczym rycerze bohatersko walczą o swoje wielkie szczęście po wsze czasy. Tych pierwszych degradujesz, siebie i Tobie podobnych wywyższasz. Jedni i drudzy nie są warci naśladowania - i ci, i ci idą po najmniejszej linii oporu, przy czym ci pierwsi ze wstydu chylą głowy, a drudzy - zadzierają nosa, że niby odważni. Mali tak samo, jeden sort
Nie prawda. Po pierwsze to Ty, dziwnym trafem, przypisujesz mi cechy opierając się na tezach jednych z wielu. Jak napisałem wyżej, nie starczyłoby życia, żeby opisać wszystkie możliwości.. Specjalnie podałem skrajne dla podkreślenia różnic.
Po drugie "wrzucając" wszystkich (ze skrajnych przykładów) do jednego worka sama ich degradujesz. Bo odmawiasz im prawa do własnych wyborów. (vide mali tak samo, jeden sort).
Napiszę to jeszcze raz:
Każdy ma prawo przeżyć życie wg swoich reguł.. I nikomu nic do tego. Bo to, co dla jednego bedzie sufitem, dla drugiego będzie podłogą - jak mawiał jeden z bohaterów polskiego filmu.
Ja podjąłem taką decyzję i ponoszę jej konsekwencje. Naturalne jest, że bronię swojego zdania, bo to moja decyzja. A że nie popularna być może w pewnym kręgu? Cóż.. nie lubię polityków, ale nie odmawiam im prawa do decydowania o sobie.
Mam dziwne wrażenie, że stworzył się tu pewnien "front wiedzących lepiej". Co jest dla kogo dobre, a co nie. A historia zna takie przypadki, kiedy ludzie ludziom mówili, jak mają żyć, w co wierzyć i jak postępować. Bo wiedzieli lepiej... no ale na szczęscie nie trwało to zbyt długo. Poddaję pod rozważania.