Juz wiem, o co mi chodzilo!
No wiec wielu ludzi w konforntacji z rzeczywistoscia odkryta po przeminieciu pierwszej fazy, tego zauroczenia sie inna osoba, zniecheca sie, bo czuja sie w jakis sposob... no nie wiem... oszukani? zawiedzeni? Ze to nie jest caly czas tak beztrosko, bezproblemowo i wspaniale, ze touczucie to jakies takie jest czasem trudne, czasem wymaga cierpliwosci, pracy, nie wiem, czego tam jeszcze. Idochodza do wniosku, ze to nie moze byc milosc prawdziwa, ze to pomylka, blad. I szukaja dalej. Trafiajana kolejna osobe, znowu - zakochanie, wszystko pieknie, a po jakims czasie - znowu koniecznosc jakiegos wysilku, pojscia na kompromis i innych takich. No i z kazdym kolejnym podejsciem, z kazda kolejna osoba ta wiara w prawdziwa milosc slabnie, bo nie udaje im sie tego uczucia poczatkowego podtrzymac.
Reasumujac, wychodzi mi na to, ze czesc ludzi nie wierzy w prawdziwa milosc, poniewaz mylnie owa milosc rozumie.
I przyszlo mi jeszcze do glowy, ze jesli czlowiek sam sieie nie lubi, nie ceni, nie szanuje, to trudno mu bedzie uwierzyc, ze ktos inny moze go pokochac bezinteresownie i ot tak, bez ukrytych celow - prawdziwie i szczerze. To tez ma jakis wplyw naogolny brak wiary
A poza tym - tak sie madrze, a przeciez ja wierze w milosc, doswiadczam jej kazdego dnia, jest najprawdziwsza

"Mój panie, na cóż tłumaczyć durniowi, że jest durniem. Przecież jego dureństwo na tym właśnie polega, że nie ma o nim pojęcia."