Poznaliśmy się na serwisie randkowym, po kilku wiadomościach spotkaliśmy na żywo i szybko przerodziło się to w spotykanie bardzo regularne. Staliśmy się sobie bardzo bliscy, ale był pewien problem - jej wizja związku była taka, że istnieje tylko ona, jej partner i nikt inny poza tym, innymi słowy chciała, żebym przestał utrzymywać kontakt ze znajomymi. Jako, że jestem typem samotnika i rzadko widuję się ze znajomymi zaproponowałem kompromis - ograniczenie kontaktów ze znajomymi na rzecz jej i mnie. O całkowitym zerwaniu nie mogło być mowy bo mimo, że kontakty towarzyskie u mnie są bardzo sporadyczne, to jednak nie chcę się od nikogo na zawsze odcinać. I tu zaczęły się problemy
Problem odszedł na bok na jakiś czas, a my spotykaliśmy się przez kolejne miesiące. Mówiła, że mnie kocha. Ja czułem to samo. Nigdy nie dałem jej (tak sądzę) powodu do zazdrości, a ze znajomymi nie spotykałem się przez ten czas w ogóle. Nie dlatego, że ona tak chciała. Nie dlatego, że chciałem się przypodobać. Po prostu wynikało to z mojej natury... i z faktu, że nie czułem głębszej potrzeby widywania kogokolwiek innego. Miałem jednak kontakt z ludźmi przez Internet, nie izolowałem się więc całkowicie, bo lubię rozmawiać z ludźmi. Ona przez ten czas widywała się normalnie z koleżankami, raz czy dwa mówiła, że idzie na "babski wieczór", co mi się nawet podobało, bo myślałem, że zaczyna myśleć w kategoriach zdrowego związku. Rozmowy na temat zerwania kontaktu ze znajomymi nadal jednak wracały co jakiś czas, a ja byłem nieugięty. Próbowałem zrozumieć, dlaczego nie chce ich poznać, zobaczyć jacy są, dlaczego dla niej to takie ważne. Ona na to odpowiadała tylko... bo tak żyła w poprzednim związku (5 lat, zaręczona, ostatecznie facet ją zdradził - cokolwiek by dla niej to słowo znaczyło) i było jej dobrze. Ja nadal proponowałem różne kompromisy. Powiedziałem nawet, że nie będę rozmawiał z koleżankami, jeśli to ją uspokoi. Ale i to było za mało.
Problem powrócił z rozmachem, gdy zostałem zaproszonych przez moich znajomych na ich wspólne urodziny. Powiedziałem jej o tym, a także to, że bardzo chcą ją poznać i naturalnie zaproponowałem, abyśmy pojechali do nich razem. Ona na to, że nie czuje takiej potrzeby. Uszanowałem to. Jednak przez kolejne dwa tygodnie nie odbierała ode mnie telefonów. Nie chciała się spotykać. W końcu napisała mi na... Facebooku, że musiała sobie wszystko przemyśleć, że ta znajomość nie daje jej satysfakcji i że powinniśmy zostać przyjaciółmi. Spytałem więc, jak wyobraża sobie "przyjaźń", gdy sama jest w związku z kimś i zrywa kontakty z resztą świata. Nie dostałem odpowiedzi. Sam też przestałem się odzywać czując, że ta znajomość jest dla mnie toksyczna i może się dla mnie źle skończyć.
To było w październiku, na przestrzeni następnych miesięcy rozmawialiśmy jeszcze kilka razy, raz ona się odzywała, raz ja. Ostatni raz rozmawiałem z nią w styczniu. Powiedziała, że jest z kimś "w związku", ale nie wie, czy to jest to. Ja jedynie jej pogratulowałem i życzyłem szczęścia. Następnego dnia usunąłem wszystkie możliwości skontaktowania się z nią wiedząc, że to najszybszy sposób na to, aby o niej zapomnieć. Minął już tydzień, mnie nadal trochę boli to, co się stało a także fakt, że tak szybko zapomniała o mnie. Mam na szczęście wsparcie wśród moich znajomych (tych złych ludzi, którzy chcieli mi ja odebrać

Interesują mnie wasze opinie na temat takich ludzi. Spotykaliście się kiedyś z kimś takim? Jak długo wytrwaliście? A może udało się wam zbudować szczęśliwe związki?
Pozdrawiam,
K.