PFC pisze:Sama napisałaś, że narzekasz na to od czasu do czasu, więc się zdecyduj. "Tolerancja" jest zresztą pojęciem niezwykle pojemnym i nie jest to równoznaczne z akceptacją.
No widzisz, jak sam sobie w drugim zdaniu ładnie wytłumaczyłeś?
To po co jest?... Żeby łatwiej było kredyty na różnorakie dobra zaciągać, kopulować i wzajemnie utwierdzać się w przekonaniu jacy to wspaniali jesteśmy?

Jeśli nie ma w tym synergii - nie ma to IMHO większego sensu.
Nie, nie jest także w celu kopulacji.
Synergia i wzajemne popychanie się w drodze na szczyt wiecznie się odsuwający? Bywa i tak, czemu nie. Ale żeby jako cel i sens? Nie u mnie. Może jakoś przy okazji, w tych czy innych przypadkach, ale nie jako baza.
Związek jest po to, żeby spełniać i wypełniać ludzką potrzebę związku. Każdy w innych sferach potrzebę te lokuje, Twoje związki będą wymagały rzeźbienia w partnerze stałego, kształtowania go i doskonalenia. Moje zakładają, że wiążę się z partnerem ukształtowanym - a przynajmniej kształtującym się (samodzielnie) w jasno określony sposób. I tak, mój partner ma mnie utwierdzać w tym, jaka wspaniała jestem. Zakładam, że jak kocha, to uważa za wspaniałą. Ja jak kocham, za takiego właśnie go uważam. Jedna czy druga cecha MI nie odpowiadająca nie czyni go mniej wspaniałym człowiekiem.
Tak. Dlatego też niemal nigdy nie jestem z siebie i z innych zadowolony,
Czyżby projekcja? Nie jesteś zadowolony z siebie, nie jesteś zadowolony z innych, więc uważasz to za właściwe podejście. Także inni więc powinni nie być zadowoleni z siebie i z otoczenia. Tym samym związek będzie zawsze związkiem ludzi niezadowolonych z siebie i z siebie wzajemnie. Nie wątpię, że może dostarczać to bodźców do rozwoju pewnego, tak, jak go rozumiesz.
jakieś tam małe pozytywy w samorozwoju są, które w ostatecznym rozrachunku IMHO są warte więcej niż ileś tam utraconych godzin dobrego samopoczucia...
Dla mnie samorozwój jest głęboko satysfakcjonujący i niezłe samopoczucie mi zapewnia. Nie wymaga też ostrogi ze strony partnera, a co najwyżej niekiedy jest automatycznym i nieświadomym niemal efektem bycia z kimś. Ale zapewne inaczej ten rozwój rozumiemy i dlatego się w tym temacie mijamy.
Oczywiście stosowanie podejścia typu "ja mam swoje wady, ty masz swoje wady, zatem mamy ballance of power" jest zapewne o wiele łatwiejsze.
Czyżby? Dużo łatwiejsze jest zmuszenie drugiej połówki, zwłaszcza kochającej, żeby było po Twojemu. A moje podejście to nie jest oświadczenie "ja mam swoje wady, Ty swoje". To raczej: "uznaję, że to, co jest wadami w moim odczuciu, w Twoim wadą być nie musi i akceptuję to podejście, mając nadzieję na wzajemność".