Od jakiegos czasu sledze co sie dzieje na forum,ale dopiero teraz zdecydowalem sie podzielic z Wami moimi problemami..Takze,pierwszy post i niestety nie jest zbyt optymistyczny..
Hmm..od czego by tu zaczac..Swoja byla(niestety :567: ) dziewczyne poznalem 3 lata temu.Tak jak to na poczatku bywa,zaczelismy sie poznawac,spotykac az w koncu zostalismy para.Wszystko ukladalo sie swietnie,tak jak mozna sobie tylko wymarzyc.Podobne zainteresowania,szczerosc,swiadomosc bycia z czlowiekiem,ktorego sie idealnie rozumie.Oboje podchodzilismy do siebie bardzo powaznie i nie ukrywam,ze mielismy dalekosiezne plany.Nawet sie zareczylismy..Znalazla we mnie spokoj i oparcie,ktorego jej brakowalo.Dla mnie byla ona szansa na wspaniala przyszlosc.Minelo poltora roku..i,wlasnie zaczal sie do niej odzywac nasz wspolny znajomy.Poczatkowo byly to bardzo rzadkie kontakty,jednak z czasem stawaly sie coraz czestsze.Bylem bardzo zazdrosny i wiedzialem,ze nie chodzi mu tylko o przyjazn,ale ufalem mojej ukochanej.Zapewniala mnie,ze to tylko kolega i nie mam sie czym martwic,ze jest tylko moja i nigdy by nie mogla byc z takim czlowiekiem jak on.Dostawalem bialej goraczki kiedy wychodzila z nim do kina czy po prostu pogadac.Coraz czesciej wychodzila do znajomych sama,poniewaz twierdzila,ze moja zazdroscia popsuje tylko humor reszcie ludzi.W tym okresie(naszego zwiazku) ja odcialem sie od moich znajomych,wierzac gleboko,ze jesli skupie sie tylko na mojej dziewczynie to kiedys to zaprocentuje..Pozostala mi tylko ona.Tak minelo kolejne pol roku.Pomimo problemow i niewielkich klotni (kazda para takie ma) ukladalo sie swietnie.Jezdzilismy razem na wakacje,spedzalismy ze soba mnostwo czasu.Bylo super..Jednak w pewnym momencie nasz wspolny "kolega" wyznal jej co do niej czuje.Przyznala mi racje i przekonala sie,ze nie chodzilo mu tylko o przyjazn.Zapewnila,ze wszystko sobie wyjasnili i ich stosunki sa juz na "zdrowym" poziomie.Bodajze po tygodniu nasz inny wspolny znajomy zorganizowal impreze..3 dniowa.Niestety nie moglem pojechac,ale z racji tego,ze byl to najlepszy przyjaciel mojej dziewczyny,postanowila,ze pojedzie sama.Nic sie tam nie wydarzylo,wiem o tym,lecz wrocila bardzo..oschla i zimna.Dalo sie to wyczuc.Pare dni pozniej spotkalismy sie w miescie,jak zwykle.Powiedziala mi,ze ze mna zrywa..bo to "cos" w niej wygaslo,ze do siebie nie pasujemy.Kompletnie sie tego nie spodziewalem.Mialem wrazenie,ze caly swiat stanal mi przed oczyma.Kochalem ja calym sercem i wiedziala o tym a mimo wszystko..zerwala.Pod koniec powiedziala mi tylko,ze teraz bedzie bardziej rozwazna w doborze partnera i da sobie czas.Od tego spotkania,kontaktowalismy sie ze soba na gg,ale bylo jakos..inaczej.W koncu przyznala mi sie,ze jest z tym "kolega".Po dobrym tygodniu od naszego zerwania zaczela z nim byc!Kompletnie mnie scielo.Myslalem,ze oszaleje.Strasznie sie na niej zawiodlem,ale nie przestalem kochac..Od tego momentu jestem sam.KOCHAM ja szalenie i nawet napisalem jej bardzo dlugo list,w ktorym wyjasnilem,ze wszystko da sie naprawic,niestety ona widzi tylko swojego nowego chlopaka.A mnie traktuje jak..smiecia.Zyczy mi tylko,zebym ja sobie kogos znalazl oraz abysmy zostali przyjaciolmi.Probowalem kogos spotkac,bylem na paru randkach,ale to totalna porazka.Caly czas mysle o niej.Nie o innych kobietach.Zadreczam sie,zastanawiajac czy cos jeszcze do mnie czuje.Denerwuje mnie,ze on ja dotyka,caluje,jest z nia..To straszne uczucie..
Nie piszcie mi prosze,ze wszystko sie ulozy,borykam sie z tym od pol roku i nie jest lepiej.Wrecz odwrotnie.Kocham ja tak mocno,tesknie,poniewaz nie widzialem tyle czasu.Wybaczylem..Jestem czlowiekiem,ktory nigdy nie podchodzil do zwiazku z tzw.luzem i dystansem.Poza nia nie bylo praktycznie zadnej innej.Juz dawno powiedzialem sobie,ze warto poczekac i to realizowalem.Nie w glowie mi byly przelotne romanse.Czekalem na prawdziwa milosc i to byl moj swiadomy wybor.Przezylismy razem tak wiele..ja i ona pierwszy raz,mnostwo wspomnien i wspanialych chwil,z kazdej dziedziny zycia.A teraz..mam 23 lata i zawsze bylem uwazany za czlowieka znacznie bardziej dojrzalego niz moi rowiesnicy.Podarowalem calego siebie jednej kobiecie i nie potrafie sie z tym pogodzic.ze odeszla..Na nowo zaczalem spotykac sie z dawnymi przyjaciolmi,nadrabiac zaleglosci towarzyskie,lecz ilekroc z nimi wychodze czuje sie jakbym byl niewidoczny,gdzies z boku.Nie umiem sie z nimi cieszyc.Wiecie,kazdy powie,ze musi minac odpowiednia ilosc czasu,z tym,ze u mnie im wiecej go mija tym bardziej mi jej brakuje.Inny stwierdzi,ze zyje jej wyidealizownym wizerunkiem,a to nieprawda.Mam swoj zdrowy rozsadek i mam swiadomosc tego co sie wydarzylo.Po prostu kocham ja na tyle bardzo,ze potrafie o tym zapomniec.Z tym,ze ona mnie nie chce..
Powiedzcie mi dziewczyny,dlaczego tak postepujecie??..W gronie mojego niewielkiego towarzystwa mam 5 przyjaciol i kazdy z nich przezyl podobna historie.Kochali calym sercem a mimo wszystko zostali porzuceni.Nie wiem,moze ja zyje na jakiejs innej planecie?Nie potrafie zrozumiec,ze tak sie dzieje.Chyba jestem za slaby,albo nienormalny..Czy nie ma na tym swiecie ludzi,ktorzy potrafia docenic starania innych?Przy ktorych mozna czuc sie bezpiecznie?Doradzcie cos..sam juz nie wiem co o tym myslec.Moze sie nadaje do dziekanki?
Pozdrawiam wszystkich i czekam na jakikolwiek przejaw zainteresowania..