No i coraz bliższa tego jestem, zeby odwołać.
Chociaż myśle, ze i tak juz wiele straciłam w jego oczach wiec jakie to ma znaczenie ile. Juz płakałam w niedziele jak mi o tym powiedział.
Nie chce jednak, zeby własnie pamiętał mnie żle, zeby mnie znienawidził. Niechce zeby przechodził na drugą stronę ulicy jak mnie zobaczy. Zresztą on tez tego nie chce. Nie chce zeby był dla mnie zimny. Chcę zebyśmy mogli normalnie pogadać, posmiać się, bez żalu i wzajemnych pretensji. Chciałabym zebyśmy pogadalii jeszcze o tym, mam ochote powiedziec mu ze nie było idealnie ale wiem ze robienie teraz wyrzutów jakichkolwiek jest pozbawione sensu. Nie chce zebyśmy obwiniali sie o cos tam. Chcę miec dobre wspomnienia. Chcę sie jakoś z tym pogodzić i jakoś to poukładac. I potrzebuje do tego jego. Ale faktycznie chyba bedzie lepiej jesli zaczekam, az sie uspokoje. Zeby to była taka rozmowa na luzie - jak wspominanie starych dobrych czasów kiedy zapytać mozna już o wszystko i odpowiedzi są szczere. Mam mu parę rzeczy do powiedzenia - nie po to zeby go ranic czymś za to ze on mnie rani i nie po to zeby robić mu wyrzuty. Tylko żeby było mi lżej, zebym przestała się tym truć. Jest mi winny taką rozmowę chyba. Jeśli nie teraz to za jakiś czas. A wtedy może faktycznie jak to ktoś napisał stwierdzę, ze już tego nie potrzebuję.
Jeszcze sprawa tego wyjazdu. Nie, nie we dwoje. Jeżdzimy z grupą ludzi w góry czasami. W tej grupie sie poznaliśmy i oboje mamy do niej takie samo prawo. Za dwa tygodnie jedziemy na królową beskidów (tylko dla odważnych

). On powiedział, ze oczywiście jedziemy i ja i on. Nie ma powodu dla którego ktoś z nas miałby nie jechac. Ale boje sie ze nie dam rady. Wrócą wszystkie wspomnienia, rok temu bylismy tam razem. A teraz nie usiądziemy razem w autobusie, nie będziemy razem spać... A jak nie pojade to z kolei będzie wiedział, ze to przez niego, ze mnie zbyt mocno zranił, ze przeżywam, ze ciągle płaczę. A po co ma tak mysleć. Nie wiem czy jechać.
Najgorszy jest moment w którym to zrobił. Widzicie ja na poczatku nie chciałam za bardzo, broniłam się ale i tak zaczełam sie zakochiwać. Zakochałam sie a jednak byłam sceptyczna, gdzies w środku myślałam, ze to przeciez nie ostatni facet w zyciu, ze jeszcze będą inni. A potem sie zapomniałam. Zaczęłam się czuć jak mała dziewczynka i powtarzać sobie jak w "Sarze", ze my juz zawsze bedziemy razem. Chciałam tego ostatnio bardzo. Z drugiej strony nie było idealnie. Czesto było mi przykro z powodu jakiś drobiazgów i zastanawiałam sie czy w ogóle zalezy mu na mnie, czy mnie kocha... I teraz wychodzi na to ze chyba jednak mu nie zależało. I boli mnie to, ze miałam racje a nie chciałam w to wierzyć. Mysle ze faktycznie za jakiś czas mogłoby być gorzej, mogłabym sie czuć za bardzo zmęczona i wtedy pewnie nie miałaby tyle siły go kochać. Gdyby zrobił to wcześniej albo pózniej pewnie byłoby łatwiej. Albo gdyby chociaż powiedział, ze sie nad tym zastanawia. Popatrzyłabym na to inaczej. A on to zrobił w momencie kiedy naprawde go potrzebuję i chce zeby był, chce byc z nim. Nie moge pojąc dlaczego akurat teraz. I jakby sie okazało, ze odchodzi do innej to chyba łatwiej byłoby mi to pojąć.
I jeszcze w jednym miejscu nie moge dojść ze sobą do porozumienia. Czasem myśle ze faktycznie nie zależało mu na mnie, dawał mi to czasem poczuć a ja wybaczałam, nie chciałam wierzyć. Z drugiej strony było tyle momentów w których dawał mi tyle szczescia, radości, ciepła, ze nie wierze ze mógł mnie nie kochać. Nie wiem co myśleć.
Pewien facet, moja pierwsza miłość, powiedział mi kiedyś, ze mam sie nie zadowalać okruszkami. Wtedy tego nie rozumiałam. Teraz rozumiem ale i tak cięzko postepowac zgodnie z tym.
Pisanie tu naprawde pomaga. Ja wiem, ze to przestanie boleć. Tylko, ze teraz boli. Bardzo.
... bo trzeba krok za krokiem iść
by być dla siebie jeszcze bliższym...