Mysiorek pisze:Podobno samotność to naturalny stan człowieka. Czemu?
Bo są różne rodzaje samotności.
Nie zaprzeczysz, że człowiek jest tym nieszczęsnym społecznym stworzeniem, co to bez innych do poziomu podstawowych instynktów zostaje sprowadzony. Naturalne jest bycie w stadzie, interakcje i korzystanie z doświadczeń innych. Nawet, jeśli chcesz się zamknąć w wieży z kości słoniowej, to ktoś Ci te wieżę pomoże zbudować i pożywienie dostarczał będzie. Księgi mądrości, w które zagłębiać się w takim odosobnieniu możesz(

), także powstały dzieki innym osobnikom Twojego pokroju. Bez innych nie ma kultury, także piekło to inni, nikt nie jest samotną wyspą itd. itp.
A jednocześnie dopóki ludzkość nie osiagnie doskonałego zespolenia umysłowego, każdy pozostanie zamnięty w miniwszechświecie własnego ciała i umysłu. Jesteśmy ograniczeni przez materialistyczny i mechanistyczny ogląd świata. Złudzenia wyjścia poza takie granice dają np. niektóre dragi ("poszerzające świadomośc", jak mówia jedni, "uszkadzające mózg", jak mówia inni). Istnieją próby odnalezienia wspólnego mianownika dla nas wszystkich, jak choćby teoria pola morfogentycznego Sheldrake'a. Na razie nie widać, abyśmy potrafili coś osiągnąć w tym względzie. Samotnośc polega własnie na takim ograniczeniu do siebie. Podobno niektórzy mistycy potrafią wyjść z tego zaklętego kręgu, ale z racji braku możliwości współodczuwania z nimi, brakuje nam możliwości zweryfikowania tej tezy. Jesteśmy zdani na siebie, swoje odczucia, swój ogląd świata i własny intelekt. Bez jakiegokolwiek głębszego kontaktu z drugą osobą. A kontaktu takiego podświadomie pragniemy, potrzebujemy i dążymy do niego, co mnie osobiście przeraża (jak zresztą większość osobników wychowanych w kulcie indywidualizmu, mało kto chce być bezrozumną częścią mrowiska - a dopiero wtedy jest szansa na zaniknięcie tego, co nazywamy samotnością). Gdyby nie było takiego dążenia do kontaktu z innymi, nie byłoby samotności, wyrażanej jako brak, niedostatek. Jestesmy paradoksalni do bólu
A osamotnienie to po prostu bardzo intensywne odczuwanie takiej samotności i sprzeciw wobec niej. Bunt zamiast akceptacji, niemożliwe do zrealizowania dążenie do wspólnoty. Z rodziną, z przyjaciólmi, zwykle z ukochanym / ukochaną. Złudzenie, że miłość potrafi zepchnąć poczucie osamotnienia daleko poza pole widzenia. Że kontakt fizyczny i zrozumienie (zawsze powierzchowne, nigdy nie sięgające do sedna) z drugą osobą potrafi zabić w nas świadomość, że zawsze będziemy zdani na siebie. Są ludzie, u których konflikt wewnetrzny pomiędzy tą wrodzoną "osobnością" a instynktem stadnym (tez wrodzonym) jest szczególnie silny. To oni najmocniej odczuwają to, że są sami, a potrzebuja bycia z kimś. To oni sa najbardziej osamotnieni, dając się stłamsić dwoistej naturze, dwóm sprzecznym naszym cechom.
Możliwe, że namieszałam trochę w tym chaotycznym tekście. Proszę winą obciązyć brak porządnej drogi głębokiego porozumiewania się wśród humanoidów. Pismo (i język) to strasznie kulawy sposób
