Mijka pisze:a jak Avengers?
Trochę odległe wspomnienie dla mnie, przykryte już paroma, ale dla mnie pozytywne.
Bynajmniej nie spartolone cukierkowatością i płycizną historii. Żarty interakcyjne między bohaterami na szczęście też nie dominowały. Z perspektywy czasu widzę, że irytowało mnie głównie to samo co w Królewnie i Łowcy - wybiórczy realizm. Bardzo przyjemnie się ogląda do momentu, kiedy jest sam realizm, wtedy świat wchłania widza, przyjemnie wierzy się w tę bajkę dla dorosłych, można dać się ponieść, można dobrze zrozumieć ten świat.
Rozpieszcza np. rozwiązanie "teamwork is the key" - w jednoczesnej walce, intrydze i naprawianiu statku w powietrzu mimo że mamy X herosów, muszą oni współpracować. Ba, Captain America zrobi z dwie rzeczy niedostępne dla Iron Mana, ale zaraz potem utknie na kwadrans w sytuacji, z której zajęty akurat Iron Man wyszedłby w oka mgnieniu. Logika, realizm, baby!
A pół godziny później z braku pomysłu jak zrobić kilka zwrotów akcji w końcowej bitwie, scenarzysta przyśpiesza, nie dopowiada bo mu wygodnie. I jak domek z kart.
[ Dodano: 2012-07-01, 14:14 ]John Carter - jak przeczytałem o tym, że szefowa marketingu odeszła wraz ze swoją koncepcją na tydzień przed ruszeniem kampanii, że to miała być świadomie ryzykowna próba przełamania syndromu filmu o Marsie, od razu zachciało mi się obejrzeć - ale w 2D.
Ten film mógłby mieć jednak kampanię na miarę Harry'ego Pottera, a i tak byłby finansową klęską. Żałosna mieszanka Star Wars, Star Trek (sic!), Diuny (double sic!) i Drużyny Pierścienia (triple turbo sic!). Każda bez wyjątku rasa z filmu to debile, mimo że czerwoni i zieloni mają mega-zaawansowane maszyny, zmiennikształtni rządzą wszechświatem a koniki polne żyją pomiędzy nimi i nawet bitwę wygrać potrafią.
I byłaby w tym jakaś zabawnie naiwna prawda życiowa, że wszystko co potrafi myśleć abstrakcyjnie dąży do samounicestwienia, gdyby nie to że primo: żałosny, napisany na kolanie happy end w stylu "nie mam prawa wygrać, ale wygram bo tak" i secundo: puentę dopisałem sam, reżyser pewnie o niej nawet nie pomyślał.
Ja wiem, że idą ciężkie czasy dla miłośników kina hollywoodzkiego, zaraz nakręcą duble Blade Runnera, od nowa Spidermany, od nowa Batmany, po raz trzeci i czwarty wszystkie Indiany Jonesy i wszystko inne co powinniśmy oglądać w kółko w oryginale, a nie w zbeszczeszczonym sequelu. Bo się sprzeda. Przerażające jednak, że jako alternatywę producenci nie oferują czegoś nowego, pod prąd (tak jak wydawać by się mogło prostsze cywilizacje, czyli ludzkość dwie dekady temu), tylko zbitki kultowych dzieł.
Mainstreamowe kino polskie wciąż jest największym gniotem w historii na równi z kinematografią nigeryjską, ale jeśli amerykanie uprą się na mieszanie w jednym filmie klonów Jar Jar Binksa, nieubranego i bezmózgiego Neo z Matrixa i Xeny wojowniczej księżniczki tylko że naiwnej i na szpilkach, to szybko dołączą do tego zacnego grona.
[ Dodano: 2012-09-09, 00:32 ]Ignorując zupełnie fakt, że forum zdechło, napiszę tu o filmie, który potrafił dostarczyć mi więcej rozrywki niż cokolwiek innego dzisiaj, a to już coś.
The Perfect Host. Prócz tytułu, więcej wiedzieć nie musicie, po prostu obejrzyjcie. Jego jakość dobitnie pokazuje jak ważny jest bardzo, ale to bardzo atrakcyjny scenariusz, idealnie trafiony casting i przynajmniej porządna realizacja oraz odrobina dobrego aktorstwa.
Dwie rzeczy z powyższych nigdy niestety nie zagościły do naszego kraju, co jest przyczyną permanentnego upadku polskiej kinematografii. Profesjonalny casting i błyskotliwy scenariusz.