Dywagacje cholera wie o czym (na murku)
: 29 maja 2005, 23:50
Charlie mnie natchnął, żeby sobie takie coś założyć. Takie coś o tym, co nam się w głowach roi, jak tak właśnie usiądziemy na tym murku o 4 nad ranem, pogapimy się w gwiazdy i stwierdzimy, że... No właśnie.
Nie wiem, gdzie zgubiłam siebie. Zupełnie nie wiem. Patrzę za siebie i stwierdzam, że nic mi nie wyszło. Mało! Ja stwierdzam, że tamtą siebie bardziej lubiłam, a mimo to ja już nie chcę tego, czego chciałam wtedy. Chciałam być sama, z facetem, ale sama, na sobie świat chciałam budować, wielkie rzeczy miały dla mnie wielkie znaczenie. Wyszło mi tak, że byłam w parze, ale jak się okazało, bez faceta, świat zbudowałam na nas dwojgu i się rozpieprzył, a dziś wielkie rzeczy mam w głębokim poważaniu i częściej mnie obchodzą szmatki niż nowe książki. Gdzieś tam z rozpędu jeszcze trzymam poziom, ale spadam - czuję to jak cholera. Jeszcze żebym chociaż dzieci rodziła - nie, nawet nie chcę o tym na razie myśleć chyba.
Facet świetny, ale zupełnie inny niż miał być. Ten, co miał być, spuszczony na drzewo. Czasem żałuję, żyłabym ambitniej. Szarpię się z facetem o pierdoły, o jakieś rzeczy, które kiedyś banalne by mi się wydały i niewarte zachodu.
I ja już nie wiem, co jest ważne, tak obiektywnie ważne. Jestem głupsza niż 10 lat temu.
Nie traktować tego jako postu z prosbą o radę, tylko jako początek pisania, co nam na wątrobie leży. Może wyjdzie... Jak nie, to trudno.
Nie wiem, gdzie zgubiłam siebie. Zupełnie nie wiem. Patrzę za siebie i stwierdzam, że nic mi nie wyszło. Mało! Ja stwierdzam, że tamtą siebie bardziej lubiłam, a mimo to ja już nie chcę tego, czego chciałam wtedy. Chciałam być sama, z facetem, ale sama, na sobie świat chciałam budować, wielkie rzeczy miały dla mnie wielkie znaczenie. Wyszło mi tak, że byłam w parze, ale jak się okazało, bez faceta, świat zbudowałam na nas dwojgu i się rozpieprzył, a dziś wielkie rzeczy mam w głębokim poważaniu i częściej mnie obchodzą szmatki niż nowe książki. Gdzieś tam z rozpędu jeszcze trzymam poziom, ale spadam - czuję to jak cholera. Jeszcze żebym chociaż dzieci rodziła - nie, nawet nie chcę o tym na razie myśleć chyba.
Facet świetny, ale zupełnie inny niż miał być. Ten, co miał być, spuszczony na drzewo. Czasem żałuję, żyłabym ambitniej. Szarpię się z facetem o pierdoły, o jakieś rzeczy, które kiedyś banalne by mi się wydały i niewarte zachodu.
I ja już nie wiem, co jest ważne, tak obiektywnie ważne. Jestem głupsza niż 10 lat temu.
Nie traktować tego jako postu z prosbą o radę, tylko jako początek pisania, co nam na wątrobie leży. Może wyjdzie... Jak nie, to trudno.