Choroba a związek
: 01 lip 2013, 00:11
Na początek bardzo krótko o sobie. Mam trochę ponad ćwierć wieku a moim głównym życiowym problemem jest mój stan zdrowia. Nie jeżdżę na wózku, choroby raczej po mnie nie widać ale sprawa nie jest błaha ani przejściowa. Co najważniejsze w tej sprawie, wiąże się z nią sporo ograniczeń w codziennym życiu. Ta\ego i tamtego nie mogę.
Przez ten fakt nie zaznałem do tej pory zbyt wielu przygód miłosnych. Nie mam sumienia walczyć o żadną kobietę, starać się o nią skoro wiem jakie życie ją ze mną czeka. Czuję, że to byłoby draństwo z mojej strony. Po drugie boję się, że nawet jeśli ktoś zaakceptowałby moje ograniczenia to zrobi to na krótko a potem po prostu nie wytrzyma i odejdzie. Mimo wszystko, natura robi swoje i od czasu do czasu gdy mam lepszy humor, pokazuje się na portalu randkowym.
Jakiś czas temu napisała do mnie pewna dziewczyna, młodsza ode mnie o 5 lat. Pisaliśmy kilka dni, bardzo mi się spodobała. Podobał mi się jej sposób wyrażania się, otwartość, sposób myślenia, nawet poniekąd wspólne zainteresowania. Szybko napisała mi żeby później nie było niedomówień, że chciałaby się na razie ze mną zaprzyjaźnić. No i mnie sieknęło. Wiadomo, magiczne słowa - zostańmy przyjaciółmi.
Nie mówię, że ja od razu się w niej zakochałem, że byłem pewny czegokolwiek. Wiem już że pierwsze spotkanie weryfikuje bardzo wiele spraw. Ale miałem nadzieję i perspektywę że coś może z tego być. Po tych jej słowach, nadzieja zniknęła. Okazałem jej swój zawód. Chciałem przestać pisać ale starałem się poukładać to co o niej wiem i połączyłem to że pisała że ma dość już drobnych miłostek, cierpienia po rozstaniach. Teraz chciałaby spotkać tego jedynego. Pomyślałem, że dlatego teraz chce mnie bardzo dobrze poznać zanim się w coś wpakuje. Nie pisaliśmy już tak często ale jednak.
Trochę przeraża mnie u niej jedno. Czasami pisała o swoich poprzednich związkach i wiem że trochę tego było, zaczynając od gimnazjum. Nie wiem jak daleko "zaszedł" każdy z tych związków ale jednak... byłem tym trochę zdziwiony. Ten aspekt akurat mi do niej nie pasuje. Do jej inteligencji, dobroci i ... wydawało mi się, że poszanowania siebie. Ale dobrze, uznajmy, że to mi tak bardzo by nie przeszkadzało.
Przez ostatnie dwa tygodnie pisała już nieczęsto. Wiem, że naprawdę była zajęta. Tłumaczyłem to sobie. Aż wczoraj miałem dość tego myślenia o niej, rozglądania się za nią gdy przejeżdżam obok jej uczelni i w końcu czekania na wiadomość od niej. Napisałem, że musimy to skończyć. Znowu odezwało się moje sumienie, obawa o moją (naszą) przyszłość w związku z moją chorobą. Napisałem jej to wszystko.
Odpisała i na końcu zaproponowała żebyśmy się zobaczyli za jakiś czas, po to żeby się przekonać czy będziemy mieli o czym ze sobą rozmawiać również na żywo. To byłaby dla mnie świetna wiadomość gdyby nie to co napisała kilka akapitów wcześniej. Twierdzi, że rozumie moje obawy dotyczące mojej choroby i związków. Napisała, że gdyby ona była bardzo chora to nie pozwoliłaby się martwić o siebie osobie którą kocha. Rozstałaby się z tą osobą po to żeby jej nie ranić, po to żeby ten kochany nie musiał się o nią martwić.
No... To jest sedno. Napisała to co ja myślę, dlaczego mam wyrzuty sumienia i obawy. Mimo wszystko bardzo mnie to dotknęło i załamało.
Stwierdziła jeszcze że ja "jestem na świeżo" jeśli chodzi o uczucia. Wielka miłość dopiero przede mną. A ona jeszcze trochę poszuka swojej niewinności. A na końcu napisała o spotkaniu. Jak dla mnie dziwne połączenie.
W odpowiedzi podtrzymałem, że musimy skończyć. A dlaczego? Napisałem, że sama podała uzasadnienie właśnie w tym akapicie który streściłem powyżej. Odpowiedziała, że będzie o mnie pamiętać i że gdybym zmienił zdanie to "ona jest".
Kiedyś pytałem się jej kiedy ma urodziny. W tej ostatniej wiadomości napisała mi w końcu datę. To jest niedługo, za parę dni. Wydaję mi się, że chciała dać mi pretekst żeby się znowu odezwał. Albo i nie. Nie wiem.
To już chyba koniec tej historii. Nie wiem co mam teraz zrobić. Mógłbym spróbować i przecierpiałbym ten ból emocjonalny gdyby nie to, że to wszystko bardzo źle działa na moją fizyczną chorobę. Strasznie się to na mnie odbija. A nie mogę sobie na to za bardzo pozwolić bo jak tak dalej pójdzie, w trumnie się już na pewno nie zakocham.
Wiadomo o co proszę. O radę, czy odezwać się do niej za jakiś czas czy przecierpieć swoje i spróbować zaleczyć rany. Byłbym wdzięczny również za brak złośliwości i sarkazmu w sprawie tej historii bo naprawdę... mało kto zazdrościłby mi mojej ogólnej sytuacji ze wskazaniem na zdrowie.
Przez ten fakt nie zaznałem do tej pory zbyt wielu przygód miłosnych. Nie mam sumienia walczyć o żadną kobietę, starać się o nią skoro wiem jakie życie ją ze mną czeka. Czuję, że to byłoby draństwo z mojej strony. Po drugie boję się, że nawet jeśli ktoś zaakceptowałby moje ograniczenia to zrobi to na krótko a potem po prostu nie wytrzyma i odejdzie. Mimo wszystko, natura robi swoje i od czasu do czasu gdy mam lepszy humor, pokazuje się na portalu randkowym.
Jakiś czas temu napisała do mnie pewna dziewczyna, młodsza ode mnie o 5 lat. Pisaliśmy kilka dni, bardzo mi się spodobała. Podobał mi się jej sposób wyrażania się, otwartość, sposób myślenia, nawet poniekąd wspólne zainteresowania. Szybko napisała mi żeby później nie było niedomówień, że chciałaby się na razie ze mną zaprzyjaźnić. No i mnie sieknęło. Wiadomo, magiczne słowa - zostańmy przyjaciółmi.
Nie mówię, że ja od razu się w niej zakochałem, że byłem pewny czegokolwiek. Wiem już że pierwsze spotkanie weryfikuje bardzo wiele spraw. Ale miałem nadzieję i perspektywę że coś może z tego być. Po tych jej słowach, nadzieja zniknęła. Okazałem jej swój zawód. Chciałem przestać pisać ale starałem się poukładać to co o niej wiem i połączyłem to że pisała że ma dość już drobnych miłostek, cierpienia po rozstaniach. Teraz chciałaby spotkać tego jedynego. Pomyślałem, że dlatego teraz chce mnie bardzo dobrze poznać zanim się w coś wpakuje. Nie pisaliśmy już tak często ale jednak.
Trochę przeraża mnie u niej jedno. Czasami pisała o swoich poprzednich związkach i wiem że trochę tego było, zaczynając od gimnazjum. Nie wiem jak daleko "zaszedł" każdy z tych związków ale jednak... byłem tym trochę zdziwiony. Ten aspekt akurat mi do niej nie pasuje. Do jej inteligencji, dobroci i ... wydawało mi się, że poszanowania siebie. Ale dobrze, uznajmy, że to mi tak bardzo by nie przeszkadzało.
Przez ostatnie dwa tygodnie pisała już nieczęsto. Wiem, że naprawdę była zajęta. Tłumaczyłem to sobie. Aż wczoraj miałem dość tego myślenia o niej, rozglądania się za nią gdy przejeżdżam obok jej uczelni i w końcu czekania na wiadomość od niej. Napisałem, że musimy to skończyć. Znowu odezwało się moje sumienie, obawa o moją (naszą) przyszłość w związku z moją chorobą. Napisałem jej to wszystko.
Odpisała i na końcu zaproponowała żebyśmy się zobaczyli za jakiś czas, po to żeby się przekonać czy będziemy mieli o czym ze sobą rozmawiać również na żywo. To byłaby dla mnie świetna wiadomość gdyby nie to co napisała kilka akapitów wcześniej. Twierdzi, że rozumie moje obawy dotyczące mojej choroby i związków. Napisała, że gdyby ona była bardzo chora to nie pozwoliłaby się martwić o siebie osobie którą kocha. Rozstałaby się z tą osobą po to żeby jej nie ranić, po to żeby ten kochany nie musiał się o nią martwić.
No... To jest sedno. Napisała to co ja myślę, dlaczego mam wyrzuty sumienia i obawy. Mimo wszystko bardzo mnie to dotknęło i załamało.
Stwierdziła jeszcze że ja "jestem na świeżo" jeśli chodzi o uczucia. Wielka miłość dopiero przede mną. A ona jeszcze trochę poszuka swojej niewinności. A na końcu napisała o spotkaniu. Jak dla mnie dziwne połączenie.
W odpowiedzi podtrzymałem, że musimy skończyć. A dlaczego? Napisałem, że sama podała uzasadnienie właśnie w tym akapicie który streściłem powyżej. Odpowiedziała, że będzie o mnie pamiętać i że gdybym zmienił zdanie to "ona jest".
Kiedyś pytałem się jej kiedy ma urodziny. W tej ostatniej wiadomości napisała mi w końcu datę. To jest niedługo, za parę dni. Wydaję mi się, że chciała dać mi pretekst żeby się znowu odezwał. Albo i nie. Nie wiem.
To już chyba koniec tej historii. Nie wiem co mam teraz zrobić. Mógłbym spróbować i przecierpiałbym ten ból emocjonalny gdyby nie to, że to wszystko bardzo źle działa na moją fizyczną chorobę. Strasznie się to na mnie odbija. A nie mogę sobie na to za bardzo pozwolić bo jak tak dalej pójdzie, w trumnie się już na pewno nie zakocham.
Wiadomo o co proszę. O radę, czy odezwać się do niej za jakiś czas czy przecierpieć swoje i spróbować zaleczyć rany. Byłbym wdzięczny również za brak złośliwości i sarkazmu w sprawie tej historii bo naprawdę... mało kto zazdrościłby mi mojej ogólnej sytuacji ze wskazaniem na zdrowie.